Akcja #MojaAbostoria – nigdy nie będziesz szła sama

Kategorie Społeczeństwa

Aborcja to temat tabu, co strasznie mnie wkurwia. Chcę to zmienić.

Jedno z najbardziej restrykcyjnych w Europie praw do przerywania ciąży orzeczeniem Trybunału (nie)Konstytucyjnego z 22.10.2020 r. zostało zaostrzone jeszcze bardziej. Teraz osoby z macicami będą zmuszane do rodzenia płodów z wadami letalnymi. Ekstra, brawo! Tego właśnie nam było trzeba – władców macic w postaci kleru i  panów z rządu! Inaczej durne baby będą skrobać się na potęgę!

Aborcja – protesty trwają już od 2,5 tygodnia,

o czym pewnie wszystkie i wszyscy wiecie – no chyba, że od końca października żyjecie pod kamieniem albo w kraju, w którym jest normalnie i aborcja jest legalna. A ja przypominam, że protestować można na wiele sposobów, nie tylko na ulicy. Moją cegiełką do detabuizowania tematu przerywania ciąży jest akcja #MojaAbostoria. Na adres e-mailowy Zwykłego Zeszytu wysyłacie do mnie historie swoich aborcji, a ja publikuję je na blogu. Macie głos! Aborcja była, jest i będzie i jest tak stara, jak rodzenie dzieci.

O tym, dlaczego fajnie nie wpieprzać się w cudze macice pisałam w tym tekście: „Prawo do wyboru, prawo do prawa”.

A tymczasem przed Wami część I, w której przeczytacie historie trzech anonimowych osób. Zróbcie sobie coś do picia i… Miłej niedzielnej lektury. Pamiętajcie – aborcja nie podlega kompromisom.

 

#MojaAbostoria 1 – „Uratowałam życie trzech osób: swoje, jego i niechcianego dziecka”

Rzecz miała miejsce w 2009 roku, miałam 29 lat. Po pierwszym razie (z ówczesnym kochankiem z nadzieją na związek) zaszłam w ciążę. Niechcianą, rzecz jasna. W oparach szaleństwa postanowiliśmy jednak zostać rodzicami i w ultra-krótkim czasie zamieszkaliśmy razem w jego małym studio. Poinformowaliśmy rodziców, wybraliśmy ginekologa, cały ten jazz. Rodzice przyjęli to różnie: jego chętnie, moi niechętnie. Ze względów religijnych – oboje byliśmy praktykującymi buddystami – temat aborcji nawet nie pojawił się w naszych rozmowach. Miałam nadzieję, że pomimo ściśniętego ze stresu żołądka jakoś się to ułoży. Nie układało się jednak: zupełnie do siebie nie pasowaliśmy i widać było, że jedyne co z tego będzie to samotna matka z dzieckiem.

Podjęłam decyzję o aborcji po rozmowach z moim przyjacielem,

który wspierał mnie jak tylko mógł w tym dziwnym, trudnym czasie. Postanowiłam zrobić to wszystko w sekrecie przed prawie-już-byłym partnerem, rodzicami, przyjaciółmi, siostrami… Tylko mój najbliższy przyjaciel wiedział i miał ze mną być w tym czasie. Skontaktowałam się z Women on Waves i po niedługim czasie otrzymałam przesyłkę z Indii wysłaną na adres przyjaciela. Wciąż mieszkałam w tym czasie z partnerem, planując wyprowadzkę. Zapytałam mamę, czy mogę się wprowadzić na jakiś czas. W niedzielę wzięłam pierwszą z tabletek poronnych, w poniedziałek rano, kiedy on był w pracy, spakowałam swoje rzeczy – niewiele ich było. Mama odebrała mnie i zawiozła do siebie, pojechała do pracy, wzięłam drugą z tabletek, przyjechał mój przyjaciel i niedługo później zaczął się niesamowity ból, skurcze, nigdy wcześniej nie byłam w takim bólu. Krwawienie i koszmarna biegunka jednocześnie… Nie wyglądało to za dobrze. Mój przyjaciel był przy mnie cały czas i gdyby nie on, to pamiętałabym to jako zdecydowanie większą traumę.
telefon do okna życia

Ból i krwawienie ciągnęły się godzinami

i zaczęłam wątpić, że obędzie się bez wizyty w szpitalu…. Zadzwoniłam ostatecznie do mamy, której powiedziałam, że chyba jestem w trakcie poronienia i potrzebuję pomocy  w zawiezieniu do szpitala. W szpitalu nie zostałam przyjęta bo: „no trudno jak boli to boli, wszystko samo wyjdzie, proszę wracać do domu”. W domu próbowałam zasnąć czy w ogóle przestać czuć ten ból i to osamotnienie, które odczuwałam… Ból był jednak nie do zniesienia i po kontakcie z pogotowiem ostatecznie wróciłam do tego samego szpitala, z którego wyprosili mnie kilka godzin wcześniej. Skontaktowałam się z byłym, że jestem w szpitalu, że poronienie, że zaraz będę mieć zabieg łyżeczkowania i żeby był w kontakcie z moją mamą.
Pamiętam różne szpitalne rzeczy jak przez mgłę: przechodzenie od jednego pokoju do drugiego…. USG i potwierdzenie, że ronię,… Że byłam cała we krwi… Lekarka, która miała przeprowadzić zabieg, darła się na mnie, że jestem brudna i że przed zabiegiem mam się umyć… Musiałam spełznąć z łóżka i po podłodze się prawie czołgać do łazienki, gdzie trzęsącymi się rękami próbowałam „doprowadzić się do porządku”…
Pamiętam bycie w otoczeniu tylu ludzi: pielęgniarek i anestezjolożki, większość z nich to były kobiety, i  że nikt nie potraktował mnie z jakimś takim mocno odczuwalnym współczuciem…
Pamiętam stres: czy ktoś będzie w stanie zauważyć, że to aborcja a nie naturalne poronienie?
Pamiętam, jak się obudziłam i przyszedł on – ze szczoteczką do zębów, o którą poprosiłam – i jego słowa:
– Może to i lepiej.

Pamiętam ulgę, że to już po wszystkim i że się tym zajęłam i że w dziwny sposób czułam dumę z siebie

Przez jakiś czas potem czułam się wewnętrznie złamana. Z jednej strony, ulga, że uwolniłam się z całej tej sytuacji, że nie urodzę dziecka, którego nie chciałam (chociaż próbowałam chcieć na początku), że wszystkie nitki kontaktu z byłym są przerwane. A z drugiej: że wciąż na zewnątrz musiałam udawać, że poroniłam i że mi smutno i że muszę utrzymać tę fasadę przez długi czas…Mojej mamie powiedziałam jakiś rok później, moim siostrom w tym roku – na moje 40-te urodziny. Mojemu byłemu partnerowi – nigdy.

Do dzisiaj jestem szczęśliwa, że dokonałam aborcji.

Nie mam wyrzutów sumienia, myślę, że uratowałam tym życie trzech osób: swoje, jego i niechcianego dziecka. Jestem dumna z siebie i swojej decyzji.

Chciałabym, żeby moja 7-letnia teraz córka nie musiała nigdy w przyszłości być zmuszona do aborcji w ukryciu, samotnie, w strachu. Żeby miała prawo wyboru… Zawsze! Żeby nigdy nie musiała iść sama. Dlatego dzielę się tą historią z Tobą, a w przyszłości, kiedy będzie starsza, z nią.
Nikt nie powinien być zmuszany do rodzenia niechcianych dzieci.

#MojaAbostoria 2 – „Kogo, oprócz mnie, ona wtedy miała?”

Chyba i ja chce podzielić się swoją historią. A mówię „chyba”, bo nie opowiadałam jej jeszcze nikomu i jakieś niepewności we mnie są.
Wychowałam się bez ojca. Moja mama chorowała. Miewała w międzyczasie wielu partnerów. Przez swoją chorobę, niestety, wiele spraw – trochę nie zdając sobie z tego sprawy – zostawiała na moich barkach. Gdy miałam jakieś 11 lat powiedziała mi, że jest w ciąży. Było nam strasznie ciężko finansowo. Gdy to mówiła, miała łzy w oczach. Ja, czując już i tak od zawsze balast i ciężar naszego życia, przejęłam się bardzo. Nie wiedziałam, co moja mama z tym wszystkim zrobi. Do czasu, aż powiedziała mi o tabletkach kupionych w Internecie.
Bałam się jeszcze bardziej. Może byłam i mała i młoda ale nie głupia.

Bałam się o jej życie.

Kilka dni później moja mama poprosiła mnie, bym z nią posiedziała do późna w nocy. Powiedziała, że nie muszę iść następnego dnia do szkoły, że ona w tę noc potrzebuje wsparcia. Wsparcia w tym, by wziąć tabletki wczesnoporonne, które to musiała co 3 godziny zażywać. No i ja: młoda, dopiero co wchodząc w wiek nastoletni, widziałam moją mamę roniącą. Strach, lęk, niepokój, niezrozumienie… Pamiętam, jak paliła papierosy i chodziła w bólu do toalety.
Wiem, że moja mama nie powinna mnie w to mieszać, tak jak nie powinna mieszać mnie w wiele innych spraw. No ale kogo oprócz mnie wtedy ona miała?

#MojaAbostoria 3 – „Gdy było już po wszystkim, odczuwałam jedynie ogromną ulgę”

Chciałabym się podzielić moją historią, która pokazuje trochę, dlaczego kompromis aborcyjny nie jest dobrym rozwiązaniem. Może się przyda innym kobietom.

Piszę to z perspektywy osoby, która dokonała aborcji przed wyrokiem TK. Wtedy w Polsce dozwolona była jedynie aborcja ze względu na letalne wady płodu, ciążę w wyniku czynu zabronionego lub ciążę zagrażającą życiu matki. No właśnie, zagrażającą życiu matki – czyli kompletne pominięcie psychiki kobiety, na rzecz jedynie fizycznej śmierci. Polska, pod względem psychiatrii i rozumienia ludzkiej psychiki, jest w lesie. Czy naprawdę życiu matki muszą zagrażać jedynie fizyczne aspekty, typu nowotwór czy inne choroby, które mogą prowadzić do zgonu? 

W tamtym czasie zajęta byłam dbaniem o swoją głowę i piersi. Po dwóch tomografiach zostałam skierowana na rezonans, ponieważ w mojej rodzinie były przypadki nowotworów. Poszłam również na USG piersi, na którym dowiedziałam się, że mam w nich różne guzy. I jeżeli nie wykonam badań, których nie finansuje NFZ, to mogą się przerodzić w groźniejsze.

Każdy, kto w przeciągu miesiąca zostałby skierowany na badania z takimi podejrzeniami, byłby załamany. Co ma powiedzieć osoba, która dowiedziała się o tym w okresie, gdy jej depresja się mocno pogłębiła? Szczególnie, gdy oprócz depresji ma się fobie i nerwicę?

Jak to w życiu bywa, wszystko lubi się sypać na raz.

Wtedy oprócz pogorszenia stanu psychicznego i informacji o badaniach, zaczęły mi się walić wszystkie sfery życia, na których mi zależało. Po około miesiącu, gdy okres spóźniał mi się ponad tydzień, zaczęłam przeczuwać najgorsze, bo tylko tego brakowało do totalnej przegranej w życiu. (W tym momencie warto wspomnieć, że nie mogę stosować antykoncepcji hormonalnej, co nie znaczy, że się z partnerem nie zabezpieczamy).

Załamałam się całkowicie. Liczyłam na to, że to ze względu na stres rozjechał mi się cykl, że wystarczy chwilę poczekać. Jednak z każdym dniem byłam coraz bardziej przerażona. Bałam się powiedzieć partnerowi o swoich podejrzeniach, przede wszystkim dlatego, że był przeciwny aborcji. Przez brak dostępu do zabiegu,

próbowałam na własną rękę sprawić, by mój organizm odrzucił zarodek.

Brałam o wiele za gorące kąpiele, podnosiłam jak najcięższe rzeczy, nie uważałam na brzuch, zaczęłam na siłę wmuszać w siebie mocne alkohole. Nic nie pomogło.

Gdy pojawiła się wizja donoszenia tego płodu, zaczęłam mieć myśli samobójcze. Znienawidziłam siebie i to, co we mnie rosło. Mój partner w pewnym momencie nie mógł znieść zmiany mojego zachowania i wyciągnął ze mnie prawdę. Gdyby nie on i jego zdecydowana postawa, prawdopodobnie nie byłoby mnie na tym świecie. Zebrał mnie do kupy i jeszcze w tym samym tygodniu jechaliśmy za granicę.

Bałam się zabiegu. Czytałam o wszystkich możliwych powikłaniach i ryzyku, jakie za sobą niesie. Mimo wszystko wiedziałam, że nie ma innej opcji. Gdy było już po wszystkim, odczuwałam jedynie ogromną ulgę, jakby ktoś zdjął ze mnie ten cholernie ciężki, przytłaczający ciężar. Płakałam z tej ulgi i szczęścia, że patrząc na maszynkę do golenia, nie będę już musiała rozważać w tej wannie z cholernie gorącą wodą, czy to nie był by lepszy pomysł, by ze sobą skończyć. Z drugiej strony nie chciałabym tego przeżyć po raz kolejny.

Aborcja to wcale nie jest łatwa sprawa, dlatego ktoś, kto chce wmówić innym, że przy legalnej aborcji kobiety będą się skrobać na potęgę, jest niepoważny. Zrobiłam, mam swoje przeżycia i widziałam swoje w klinice.

Kompromis aborcyjny, mówicie.

Zagrożenie życia matki. Szkoda, że nikt nie bierze pod uwagę, że ciąża może sprawić, by to matka sama dla siebie stała się zagrożeniem. W tym chorym kraju, gdzie ludzie z zaburzeniami psychicznymi są stygmatyzowani, zagrożeniem życia podczas ciąży nie może był pogłębiony epizod depresji. Musisz fizycznie zacząć umierać, by ktoś Ci pomógł. Ten żenujący kompromis aborcyjny, to pokazanie wielkiego ‘fuck you’ w stronę osób z zaburzeniami.

Dlatego proszę – jeśli nie chcesz usuwać ciąży, nie rób tego, ale nie odbieraj wyboru innym. Być może w Twoim bliskim otoczeniu jest osoba taka, jak ja:  głębokiej depresji, bez sumy pieniędzy pozwalającej na wyjazd. Osoba, której nikt nie wesprze, więc będzie wolała popełnić samobójstwo. A Ty, odwiedzając ją później na cmentarzu, nawet nie będziesz świadomy, że można było tego uniknąć

Tekst jest pomocny? Potrzebny? Otwierający oczy?  Podziel się nim z przyjaciółmi i wesprzyj mnie na Patonite! Nie chcesz przegapić kolejnych zeszytowych wpisów? Zapisz się na mój newsletter!

Wszystkie zamieszczone wyżej abostorie zostały nadesłane do mnie na adres kontakt@zwyklyzeszyt.pl, a ich autorki zgodziły się na publikację. Zmiany naniesione przeze mnie dotyczą jedynie ortografii, interpunkcji i składni tekstów.

Aborcja to nie samotność. One Ci pomogą! Nigdy nie będziesz szła sama.

Chcesz się sypnąć kasą, by mniej uprzywilejowane osoby nigdy nie musiały iść same? Nie ma sprawy – Zrzutka na Aborcyjny Dream Team 

 

______

Sylwana