7. Czy strefę bezpieczeństwa ONZ można bombardować i głodzić?

Kategorie Nigdy więcej?,Podkasty,Wyróżnione wpisy
srebrenica un safe zone

 

Posłuchaj odcinka: YouTube, Spotify, ApplePodcasts

Tego podcastu nie da się zrobić bez mówienia o przemocy, ponieważ jest o przemocy. Jest o ludobójstwie i w tym odcinku na pewno pojawią się dość mocne opisy związane z wojną.

Srebrenica jest miastem położonym w dzisiejszej wschodniej Bośni

Miałam okazję być w niej dwa razy i dwa razy był to czerwiec, czyli bardzo ciepły, bardzo słoneczny i bardzo suchy miesiąc w tej części kraju. Za każdym razem, kiedy po dojechaniu na miejsce wysiadałam z autobusu czy samochodu, patrzyłam na okalające miasto góry o nieprawdopodobnie intensywnym odcieniu zieleni. Intensywnym tak, że czułam wręcz sok w moich ustach. Jest takie określenie po angielsku, którego można użyć, kiedy coś jest bardzo smaczne – mouth-watering – czyli ślinka do gęby napływa, mówiąc kolokwialnie. Używa się go też, gdy coś bardzo smacznie pachnie. Kiedy patrzyłam na tę zieleń, tę soczystą, piękną zieleń, bezchmurne niebo, wdychałam gorące i suche powietrze, ale pozbawione nieprzyjemnych elementów i zapachów, czułam właśnie tę soczystość w ustach, tak jakby to było coś smacznego i do zjedzenia.

A kiedy tylko rozejrzałam się (zarówno za pierwszym, jak i drugim razem) dookoła, widziałam po lewej stronie fabrykę, która niegdyś stanowiła bazę ONZ i miejsce, do którego uciekali uchodźcy srebreniccy, a po prawej stronie, właśnie na tle tej nieprawdopodobnie intensywnej zieleni, bieliły się muzułmańskie nagrobki. Momentalnie sprowadzało mnie to na ziemię i powstawało w mojej głowie pytanie: jak to możliwe, że miejsce tak urzekające swoim naturalnym pięknem było świadkiem takich okropieństw, takiego terroru i tak przegapionego ludobójstwa?

Przegapionego, chociaż dziejącego się kompletnie na widoku nie tylko stacjonującego na miejscu UNPROFOR-u, ale również na oczach całego świata: na oczach NATO, ONZ, na oczach Amerykanów i mocarstw europejskich. Miejsce tak piękne i malownicze, a tak skażone zbrodnią, gdzie góry wciąż skrywają miny przeciwpiechotne, kości, masowe groby i niezidentyfikowane ciała wciąż widniejące na listach osób zaginionych, wciąż poszukiwane przez niemogące zaznać spokoju rodziny. Jeżeli dla mnie jest to tak szokujące, to w ogóle nie wyobrażam sobie, jak ludzie, którzy ze Srebrenicy pochodzili lub znali ją w latach świetności, musieli ten fakt przetrawić.

Warto wiedzieć, że Srebrenica w latach swojej świetności,

czyli za czasów Jugosławii, głównie w latach 70., była miejscem tętniącym życiem. Jak sama nazwa miejscowości wskazuje, w okolicy znajdowały się kopalnie srebra. Było to miasto bogate , pełne hoteli, spa, dające zatrudnienie głównie w sektorze turystycznym, ale kto nie miał pracy w turystyce, w hotelach, w różnych ośrodkach uzdrowiskowych, ten mógł je znaleźć w kopalniach lub niezwykle istotnej dla tej historii fabryce baterii samochodowych w Potočari – miejscowości, która znajduje się tuż przed Srebrenicą. Srebrenica w latach świetności była takim bośniackim Zakopanem albo może raczej Rabką Zdrojem. Była miejscem wypadowym, wypoczynkowym, pięknym, zadbanym, zamożnym. Miejscem, do którego pojechałoby się na weekend. Miejscem, w którym wiele instytucji dobrze prosperowało ze względu na dobry i stały dopływ gotówki zasilany miejscami pracy.

Kiedy ogląda się turystyczny film reklamowy o Srebrenicy i okolicach z lat 80., bardzo trudno jest zderzyć tamten obraz dobrobytu i spokoju z tym, co wydarzyło się tam dwadzieścia kilka lat później. Zresztą to jest bardzo ciekawe, bo w każdym miejscu, w którym miałam okazję być, które jest ze Srebrenicą związane, czy to muzeum, czy wystawa, galeria, czy samo miejsce pamięci w Potočari, historia zawsze rozpoczyna się od tego, że było to miasto dobrze prosperujące, szczęśliwe. Wiem, że to brzmi utopijnie, ale mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi. Miejsce, które jest piękne i zapewnia swoim mieszkańcom życie na dostatecznie dobrym poziomie, jest miejscem szczęśliwym.

Wiadomo, że nie ma nigdzie miejsc idealnych, ale nikt nie przypuszczał, że miasto spa będzie oglądało nie tylko ludobójstwo. Bo ludobójstwo to wisienka na torcie zbrodni, które tam się rozgrywały. Wiem, że wisienka na torcie nie jest dobrym określeniem w temacie ludobójstwa wymierzonego w naród bośniacki, które nie trwało kilkanaście lipcowych dni 1995 roku, tylko zaczęło się wraz z wojną. Było powolne, a życie w oblężonej Srebrenicy było piekłem na ziemi zakończonym kompletną destrukcją miasta i okolicy oraz wszystkich tych, którzy próbowali w tzw. bezpiecznej strefie – co za ironia – odnaleźć schronienie i przetrwać wojnę. Fakt, że w Srebrenicy mamy do czynienia z ludobójstwem, jest niezaprzeczalny. Jest potwierdzony wyrokami i komentarzami ONZ i innych agencji zajmujących się prawami człowieka. Nie ma tutaj pola do dyskusji i nie można temu zaprzeczyć.

W Srebrenicy doszło do ludobójstwa dokonanego przez siły serbskie

wyznające prawosławie na zdemilitaryzowanym narodzie bośniackim wyznającym islam. Kwestia tego, kto co wyznawał, jest drugorzędna, dlatego że mogłoby chodzić równie dobrze o buddystów czy wyznawców Latającego Potwora Spaghetti. Chodziło tam o ich odmienność od narodu serbskiego. Chodziło o głód ziemi, którą zamieszkiwali. Chodziło o stworzenie Wielkiej Serbii, do którego potrzebne było oczyszczenie tych ziem z elementu innego niż serbski, a w dodatku zasianie takiego terroru, by ci, którzy zostaną, nigdy nie chcieli na swą ziemię wrócić. Wiecie, co jest najgorsze? Że im się udało. Nie tylko, jeśli chodzi o kwestię liczby zamordowanych i sterroryzowanych cywili, ale też o późniejsze ustalenia traktatu z Dayton, który tę czystkę przyklepał. O tym szczegółowo będziemy mówić w odcinku poświęconym temu traktatowi.

We współczesnych badaniach najczęściej podaje się definicję

i stadia ludobójstwa stworzone przez Gregory’ego Stantona. Gregory Stanton jest przewodniczącym organizacji pozarządowej Genocide Watch. Stadia ludobójstwa sformułował w swoim referacie z roku 1996. Wymienię je teraz i, jeżeli słuchaliście uważnie wcześniejszych odcinków (jeżeli nie, to zachęcam, żeby do nich wrócić), zauważycie na pewno, że większość z tych stadiów w jakimś stopniu występowała również wobec ludności Kosowa, ale tak jak już wcześniej mówiłam, to jest trochę inna kwestia, której nie chcę tutaj łączyć, mimo że jest też ważna, ale jak zauważyliście, temat jest bardzo rozległy. Danych jest sporo, więc dzisiaj skoncentruję się na Serbach versus Boszniakach, a jeżeli kiedyś będziecie chcieli, chętnie pogłębię dla was również temat związany z Kosowem. Tak jak mówię cały czas, ludobójstwo nie dzieje się z dnia na dzień. To nie jest tak, że ktoś idzie spać, następnego dnia wstaje i mówi wymorduję całą ludność X, bo mi nie pasuje. Trzeba w odpowiednio długi, umiejętny, sprytny i perfidny sposób przygotowywać pod to grunt. Trzeba grać na emocjach, uczuciach, posługiwać się kłamstwem i manipulacją. Mieć do dyspozycji media, by tworzyć propagandę, która w momencie, w którym nadejdzie dzień mordowania niewinnych ludzi, pomoże zwykłemu człowiekowi sobie zracjonalizować, że no tak, zamordowaliśmy ich, ale oni zrobili xyz i sobie zasłużyli. Żeby wykonać ludobójstwo, potrzebne są nie tylko siły wojskowe, lecz także cała machina propagandowa. Machina zagrywek politycznych, obietnic, grania na resentymentach, emocjach, grania na winie – kto ponosi winę, za co, dlaczego? Jeżeli prześledzicie inne ludobójstwa, z pewnością też to zauważycie. Bo tak samo jak Holokaust nie wydarzył się w ciągu jednej nocy i nie powstały nagle obozy śmierci, tak samo szereg wojen rozbijających Jugosławię nie wydarzył się z dnia na dzień.

Pierwsze stadium ludobójstwa

według Stantona to klasyfikacja, czyli podział na nas i ich. My jesteśmy biedni i poszkodowani, czegoś nam brakuje, ale są ci oni i oni są źli. Gdyby nie oni, to my, np. posługujący się jednym językiem, zamieszkujący dany obszar, wyznający taką religię, bylibyśmy wolni, bogaci, szczęśliwi i wszystko by nam się układało. Oczywiście od razu to widać, bo, tak jak wspominałam we wcześniejszych odcinkach, terminologia z czasów II wojny światowej: Chorwaci =Ustasze, Boszniacy = Turcy, Serbowie =Czetnicy była w użyciu już od lat 80.  Nie mówiono Jugosłowianie, bo to implikowałoby jedność narodu. Mam nadzieję, że pamiętacie z odcinka trzeciego memorandum SANU, które dokładnie opisywało szkody i cierpienia narodu serbskiego, których ten doświadczył przez lata od innych. Ci inni byli zdefiniowani w bardzo jasny sposób. Nie czytałam tego memorandum, ale z tego, co wiem, chodziło głównie o Chorwatów jako starszych faszystów mordujących naród serbski, a to już jest tworzenie podkładki pod to, że my jesteśmy sami, musimy się bronić, musimy przejść do defensywy, bo jak nie, to znowu będziemy cierpieć. To się łączy ze

stadium drugim, czyli z symbolizacją –

– graniem na symbolach. Świetnym przykładem jest rocznica Bitwy na Kosowym Polu i przemówienie Miloševicia z 1989 roku, w którym bardzo mocno na tym grał: bitwa była co prawda nierozstrzygnięta, ale to nie jest istotne, bo to symbol dla narodu, a Turcy nas pokonali. No, może nie pokonali, ale jednak to doprowadziło do pokonania i do tureckiej niewoli. Dzisiaj tutaj stoimy i jesteśmy tymi wygranymi i doprowadzimy do tego, że Turcy nam za to zapłacą.

Stadium trzecie i czwarte to dyskryminacja i dehumanizacja

Trudno to podzielić tak, że w 1980 była klasyfikacja, w 1982 symbolizacja, a potem dyskryminacja, bo te rzeczy się przeplatają. Ważne, żeby zapamiętać, że doszło do następnych faz. W przygotowaniu pod ludobójstwo musi wystąpić opozycja my–oni. My jesteśmy tacy, oni są tacy i dlatego nie jest możliwy pokój. Jak my ich nie unicestwimy, nie unieszkodliwimy, to oni nam to zrobią. To jest świetny fundament pod dalsze używanie symboli – oni meczety, my cerkwie, my Milošević, oni Alija Izetbegović. My mamy Boga, prawdziwego Boga, a oni mają jakiegoś tureckiego Allaha. Tutaj taka ciekawostka: Allah to nie jest żadne imię Boga. Allah oznacza po arabsku po prostu Bóg. Arabskojęzyczni wyznawcy innych religii też używają słowa Allah, ponieważ nie jest ono zarezerwowane dla islamu, natomiast w mediach, książkach, przemówieniach, materiałach prasowych – wszędzie tam, gdzie trzeba zaznaczyć odrębność muzułmanów i muzułmanek – używa się słowa Allah, żeby tę religię dalej egzotyzować. Czy ma to merytoryczne uzasadnienie? Nie, bo tak jak mówię, arabskojęzyczny chrześcijanin będzie się w dalszym ciągu modlił do Allaha, ponieważ to jest Bóg po arabsku.

Piątym krokiem do ludobójstwa według Stantona

jest organizacja zaplecza zbrojnego. Jak wyjaśniałam we wcześniejszych odcinkach, ten krok był ułatwiony z tego względu, że stolicą Jugosławii był Belgrad, który dziś jest stolicą Serbii, więc siły wojskowe i zaplecze militarne były w większości serbskie, zarówno jeśli chodzi o to, kto miał dostęp do broni, jak i o to, gdzie dokładnie ta broń była. JNA, czyli armia jugosłowiańska, już w momencie wojny była tak naprawdę armią serbską, bo Jugosławia była okrojona do Serbii i Czarnogóry. Nie mówimy tutaj tylko o sprzęcie wojskowym, ale również o całej siatce wywiadowczej, o żołnierzach, o dostępie do technologii, o finansowaniu mimo embarga i wsparciu Serbii przez Izrael i Rosję. Część serbska miała wszelkie zasoby, żeby zarządzać takim zapleczem militarnym i dokładnie to zrobiła. 

Kolejne stadium to polaryzacja –

można to określić jako propagandę nienawiści. Ten punkt bardzo mocno nawiązuje do pierwszych czterech, bo znów opiera się na symbolizacji i klasyfikacji, czyli my kontra oni. Jest za to etapem, w którym już nie używa się ugrzecznionego, upolitycznionego języka, ale sięga się do mocniejszych epitetów i porównań, ponieważ to już jest ten ostatni, nazwijmy to teoretyczny, etap, który ma ugruntować wszystkie poprzednie klasyfikacje: symbolizację, dyskryminację, dehumanizację. Od polaryzacji nie ma już odwrotu, bo tutaj już wyłącza się możliwość nawiązania porozumienia. Strony są tak spolaryzowane, że to są dwa zupełnie różne bieguny. To utrwalenie tego teoretycznego zaplecza służącego do przeprowadzenia ludobójstwa i do tego, żeby skutki ludobójstwa wyjaśnić przed narodem oraz żeby uzyskać od narodu mandat. Żeby uzyskać tę racjonalizację, o której wcześniej mówiłam, że tak musiało być, bo jak nie my, to oni. Jak nie my ich, to oni nas. Bune protiv Dahija. W odcinku czwartym mówiłam o krótkim przemówieniu Ratka Mladicia, które zostało nagrane tuż po wejściu do Srebrenicy w 1995 roku, który jasno powiedział, że nadszedł w końcu czas odwetu. Ta odezwa do serbskiego narodu była wygłoszona godzinę przed rozpoczęciem ostatecznej fazy ludobójstwa. Fakt, że to nastąpiło tuż przed i fakt, że nagranie zostało rozpowszechnione, jest dla mnie książkowym przykładem polaryzacji, ponieważ miało to służyć temu, by zwykli serbscy cywile znajdujący się poza frontem mogli sobie uświadomić i zracjonalizować, że tak,  przyszedł czas odwetu, to ma sens, Zasługujemy na odzyskanie tych ziem, zasługujemy na to, żeby wymierzyć sprawiedliwość odroczoną o kilkaset lat, mimo że Bośniacy to nie Turcy, a my jesteśmy w XX, a nie XVI wieku.

Trzy kolejne fazy ludobójstwa to przygotowanie, prześladowanie i eksterminacja

i na nich skupię się w dzisiejszym odcinku. Co ciekawe, stadium dziesiątym ludobójstwa jest denializm i szerzej o tym opowiem w ostatnim odcinku tej serii, w którym będę mówiła, jak teraz wygląda życie w Bośni i Hercegowinie. Dzisiaj poruszę temat denializmu ze względów personalnych, ponieważ jest to coś, co mnie nieprawdopodobnie rozsierdza, ale też ze względów merytorycznych, ponieważ, tak jak widzicie, denializm jest integralną częścią ludobójstwa, dlatego że przecież nie ma ludobójstwa, jeśli się mu zaprzeczy. Nawet jeżeli jest się postawionym w stan oskarżenia, nawet jeżeli odbywa się wyrok więzienia, to jeśli się zaprzecza wszystkiemu, co się zrobiło, to przecież tego nie było. To jest ogromnie ważna część wszystkich ludobójstw. W XXI wieku, w 2025 roku wciąż znajdzie się grono osób nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, które powie, że żadnego Holokaustu nie było. To oburzająca, ale też integralna część ludobójstwa – zaprzeczanie historii. Potwierdzonej, zbadanej i udokumentowanej z różnych stron. Ważne, żeby podczas rozmów z ludźmi na temat wojen, konfliktowych sytuacji i ludobójstw być czujnym/czujną na sygnały typu może oni sobie zasłużyli i móc na nie zareagować. Nikt nie zasługuje na ludobójstwo. Ludobójstwo nie jest i nie może być odwetem. Poza tym nieważne, co ludność bośniacka by zrobiła, plan zajęcia ich ziem i unicestwienia narodu znacznie wyprzedzał datę rozpoczęcia wojny. Nie wydarzył się ani w 1995, ani nawet w 1992. To była doskonale zaplanowana i przeprowadzona akcja z bardzo solidnym zapleczem teoretycznym, z doskonale udokumentowanymi krokami. Najczęściej mówi się o tym, że Srebrenica była odwetem za to, co bandy bośniackie robiły wsiom wokół Srebrenicy zamieszkiwanym przez Serbów. Cokolwiek by te bandy zrobiły, czegokolwiek by nie zrobiły, nic nie usprawiedliwia ludobójstwa. Nawet jeżeli wyłączymy z tego wszystkie kroki według Stantona, które działy się na lata przed samą kulminacją, przed samą eksterminacją, to choćby dopuszczali się najgorszych rzeczy, powinni zostać osądzeni przez Trybunał Haski, tak jak inni zbrodniarze wojenni. Za to, co im się udowodni, powinni zostać skazani. Powinno to być rozliczone, ale na pewno nie odwetowane. Jest takie powiedzenie an eye for an eye will make the whole world blind, czyli w dosłownym tłumaczeniu oko za oko sprawi, że cały świat będzie ślepy, ale w znaczeniu metaforycznym chodzi o to, że zemsta nigdy nie jest dobrą odpowiedzią na cokolwiek i nie ma rezultatów, bo wtedy cały czas będzie zemsta za zemstę. 

Zostawmy jednak filozoficzne rozważania,

bo chciałabym przejść do wydarzeń w Srebrenicy i tego, co tam się działo w latach poprzedzających eksterminację. Chciałabym opowiedzieć o tym, jak wyglądało powolne ludobójstwo na tym konkretnym obszarze, bo we wcześniejszych odcinkach dokładnie zarysowałam to, co działo się w okolicy.

W filmie dokumentalnym „Što no nema od Drine vedrine?jest taki wysoki, przejmujący dźwięk fletu. Kiedy patrzę na moje notatki, cały czas go słyszę. To jest właściwie pojedynczy dźwięk, który pojawia się w którejś minucie filmu, nie jest tam przez cały czas, ale gra mi w głowie. Jest tak przerażający, rzewny i smutny, że na samo wspomnienie włosy na karku i przedramionach stają mi dęba. Tak sobie myślę, że gdyby nie Malin i jej wspaniały podkład muzyczny i dżingiel, chyba bym napisała do kreatorów tego filmu z pytaniem, czy mogę użyć tego fragmentu. Mówię o tym, bo teraz, kiedy mam przejść do następnego fragmentu historii dzisiejszego odcinka, słyszę ten dźwięk i chciałabym umieć opowiedzieć to, co czuję, żeby oddać tę grozę. 

Cały czas towarzyszy mi obawa, że przytaczając tutaj tylko kilka historii,

nie oddaję całego okrucieństwa, które spotkało Boszniaczki i Boszniaków, ale z drugiej strony mam wrażenie, że tych historii jest tak dużo, że nie da się opowiedzieć ich wszystkich. Nie mam zamiaru dzisiaj dokładnie opisywać wszystkich tortur. Ostatnio to zrobiłam, żeby oddać sprawiedliwość osobom, które je przetrwały i opowiadają o tym głośno. Nie po to, żeby was przerazić, ale żeby pamięć o tym nie umarła. Miałam taki pomysł, by przerywniki w podcaście stanowiły nazwiska osób zidentyfikowanych po ludobójstwie w Srebrenicy. Podjęłam się tego, ale pomysł szybko padł ze względu na ilość materiału oraz to, że dodawanie ich jako przerywnik nie oddaje im należnej powagi. Mam w planach dogranie reszty nazwisk i wrzucenie ich wszystkich na moją stronę internetową właśnie w formie plików audio, by one tam były i by można było ich odsłuchać. Nie można czymś takim oddać sprawiedliwości, ale można uczcić pamięć i sprawić, że to cierpienie i te śmierci nie zostaną zapomniane.

Serbska okupacja Srebrenicy zaczęła się 18 kwietnia 1992 roku

i trwała 22 dni. Dziewiątego maja tego samego roku armia Bośni i Hercegowiny odbiła miasto z rąk Serbów i było to pierwsze wyzwolone miasto w regionie Podrinje. Niemniej fakt wyzwolenia Srebrenicy nie oznaczał, że walki w okolicy ustały. Oznaczało to za to, że część srebreniczan mogła wrócić do swoich domów z lasów, do których uciekła podczas serbskiej okupacji miasta. Po powrocie do domów zastali straszne widoki. Budynki zostały spalone, splądrowane, zniszczone. Ci, którym nie udało się uciec do lasów lub ci, którzy nie mieli szczęścia umrzeć od ostrzału czy bomb, zostali znalezieni martwi. Ginęli w męczarniach, np. paleni żywcem całymi rodzinami. Nie da się tego w 100% potwierdzić, ale prawdopodobnie najmłodsze spalone dziecko miało 12 miesięcy.

Sama Srebrenica była pod panowaniem sił armii Bośni i Hercegowiny,

natomiast dookoła w dalszym ciągu rozgrywała się pełnowymiarowa wojna. Mieszkańcy okolicznych wiosek i miejscowości, dowiedziawszy się o tym, że Srebrenica jest pierwszym miejscem odbitym przez armię, zaczęli pakować swoje rzeczy lub tak jak stali udali się w drogę do Srebrenicy i w ten właśnie sposób pierwsi uchodźcy dotarli do miasta. Oczywiście to brzmi bardzo niefrasobliwie – dowiedzieli się, że miasto jest wyzwolone, więc wzięli manatki i uciekli. To nie do końca tak wyglądało. Musicie sobie wyobrazić, że to były lata 90. Nie było telefonii komórkowej w tej części świata, nie było lub był bardzo ograniczony dostęp do radia i telewizji, bo zawsze takie strategiczne punkty jak wieże nadawcze niszczy się lub bombarduje w pierwszej kolejności właśnie po to, żeby utrudnić komunikację lub ją całkowicie uniemożliwić.

Dzisiaj znamy te daty, wiemy, jak to dokładnie przebiegało: kto, kiedy, gdzie, jak i o której, ale podczas życia w samym sercu wojennej zawieruchy, kiedy nad głową latają bombowce, a okoliczne pola, lasy i domy trawi płomień po wybuchach, trudno o sprawny i pewny przepływ informacji. Trudno o podejmowanie decyzji na chłodno, o kalkulację zysków i strat. Tu chodzi o ucieczkę przed śmiercią w momencie, kiedy ta śmierć cały czas depcze po piętach, kiedy drogi dojazdowe są poodcinane, kiedy nie ma dostępu do jakichkolwiek zasobów. Mowa tutaj nie tylko o wodzie i jedzeniu, lecz także benzynie.

Osoby, które miały auta i cudem dostęp do paliwa i tak nie mogły z nich skorzystać, bo wiele dróg było zablokowanych przez armie serbskie. Potrzebne było myślenie o tu i teraz i trzy godziny do przodu, żeby nie zabito mnie teraz, tylko ewentualnie za parę godzin. Ucieczka była możliwa wyłącznie na piechotę przez las, bo las dawał ochronę, dawał pewne osłonięcie. Nie było się tak wyeksponowanym jak przy ucieczce wzdłuż dróg chętnie używanych przez czołgi i wojsko, choć oczywiście w lasach też znajdowały się posterunki wojsk serbskich i też trzeba było między nimi manewrować. Trzeba było wiedzieć, gdzie mogą się znajdować, więc to nie była łatwa przeprawa.

Jedną z osób uchodźczych był Emir Suljagić wraz z rodziną

Emir przetrwał ludobójstwo, jest dzisiaj dyrektorem Muzeum Pamięci w Potočari, ale w 1992 roku był po prostu zwykłym nastolatkiem, który chciał przeżyć wojnę. Wraz z siostrą, matką i ojcem wyruszył w kierunku Srebrenicy wiosną ‘92 roku. Tym faktem rozpoczyna się jego książka Pocztówki z grobu. Książka jest niestety bardzo trudno dostępna. Nie da się jej kupić właściwie w ogóle, chyba że będziecie polować na egzemplarz z drugiej ręki. Mają ją niektóre biblioteki i szczęściarze, którzy kupili ją po wydaniu w latach dwutysięcznych.

Bardzo zachęcam was do sięgnięcia po nią, do poszukania jej i zdobycia, ponieważ są to zapiski z pierwszej ręki osoby, która cały okres wojny spędziła na południu w Srebrenicy. Emir Suljagić pracował jako tłumacz dla UNPROFOR-u, a dzisiaj zajmuje się ciężką pracą, by pamięć o tych wydarzeniach nie zginęła i by te historie mogli opowiadać sami Boszniacy i Boszniaczki. Historia Emira Suljagicia i jego rodziny zmierzającej w kierunku Srebrenicy to historia większości rodzin, które w tym czasie ratowały się ucieczką do pierwszego wyzwolonego na południu miasta. Nie wiedziały jeszcze o tym, jak tragiczna sytuacja zastanie ich w Srebrenicy i jak to się skończy. Mogli jednak albo czekać na śmierć w jednym miejscu, albo przemieszczać, się wiedząc, że śmierć depcze im po piętach.

Choć był to pierwszy rok wojny, jej skutki były już bardzo dotkliwe:

wszechobecny głód jest kolektywnym doświadczeniem

wszystkich osób, które mieszkały w strefach oblężonych w Bośni i Hercegowinie. Nieważne, czyje relacje czytałam, głód i pragnienie to były dwie najbardziej wysuwające się naprzód bolączki. Za nimi podążały takie kwestie, jak brak odpowiedniego ubrania, brak leków, brak dostępu do opieki medycznej czy niemożność nawiązania kontaktu z rodziną. To wszystko składało się na poczucie gigantycznego lęku, frustracji, rezygnacji, często poczucia beznadziei.  Wracając do głodu – osoby, które żyły w czasie oblężenia, zwracają uwagę na to, że głód był straszliwy, ale to, co było najbardziej dehumanizujące w tym głodzie, to brak soli. Przyprawy, na której ilość patrzy się dzisiaj wyłącznie ze względów zdrowotnych. Jej brak sprawiał, że głód był jeszcze trudniejszy do wytrzymania i jest to dla mnie coś bardzo zaskakującego. Sama przez lata w ogóle soli nie używałam, ale wiem, że dla wielu osób jest to obowiązkowa przyprawa. Znalazłam ten wątek we wspomnieniach osób, które przetrwały oblężenie Bihača, które przetrwały Sarajewo, ale właśnie u Emira jest napisane wprost, że głód był straszliwy, ale nic nie było tak strasznego jak brak soli. Mieszkańcy Srebrenicy znaleźli zapasy soli przemysłowej do posypywania chodników i ulic. Żeby ulżyć sobie w cierpieniu, gotowali ją tak długo, aż woda była mniej brudna. Korzystali właśnie z takiej soli przemysłowej, która się do spożycia absolutnie nie nadaje. Pomyślałam, że przeczytam wam fragment z samego początku Pocztówek z grobu, żeby przybliżyć cytatem to, co właśnie wam powiedziałam.

Pocztówki z grobu, strona dziesiąta

Zaczęliśmy się przemieszczać 13 maja. Szliśmy od jednej wsi do drugiej, każdej nocy śpiąc u kogoś z rodziny. Nigdy wcześniej tych ludzi nie widzieliśmy i tylko dzięki matce, która była z nimi spokrewniona, znajdowaliśmy nocleg. Z dnia na dzień zostaliśmy bez niczego, zupełnie jakbyśmy się obudzili w innym świecie. Przez ponad tydzień nikt nie zdjął ubrania, a matka w za dużej, szarej marynarce ojca tuliła w ramionach koc – jedyną rzecz, którą zdążyła zabrać z domu. Nie wiedzieliśmy, jak długo jeszcze damy radę znosić to wszystko. Pewnego ranka na tyłach domu, gdzie nocowaliśmy, natknąłem się na ojca. Siedział oparty o mur i płakał. Wtedy mnie zobaczył. Przestał płakać. Otarł dłonią twarz i powiedział, że zabili dziadka, co później okazało się nieprawdą, jednak ta chwila na zawsze zmieniła nasze relacje.

Kobieta, która szła na końcu kolumny, niosła na ręku niemowlę, najwyżej kilkumiesięczne. Dziecko ciągle płakało, a my krzyczeliśmy na kobietę, żądając, by je uciszyła. Czerwieniąc się, tłumaczyła, że nie potrafi, jakby zapomniała, że jesteśmy coraz bliżej serbskich pozycji. Kiedy przewodnik ostrzegł nas, że zbliżamy się do najbardziej niebezpiecznego odcinka drogi z serbskimi bunkrami po obu stronach oddalonymi o jakieś 50 metrów, dziecko się uspokoiło. Na niemal godzinę zapadła cisza. Tyle potrzebowaliśmy, by minąć serbską wieś Pribićevac, której baliśmy się szczególnie. Kiedy Nihat, nasz przewodnik, odwrócił się i z czoła kolumny oświadczył, że jesteśmy już bezpieczni, dziecko zaczęło wydzierać się, jakby chciało sobie odbić każdą chwilę milczenia, ale nam to nie przeszkadzało. Niech sobie hałasuje. Czuliśmy tylko radość. Płacz niemowlęcia był dla nas głosem wolności, znakiem, że nie grozi nam niebezpieczeństwo.

Zastaliśmy opustoszałe miasto, szare i przytłaczające. Stromymi uliczkami spływały strugi deszczu. Domy w centrum były spalone, zgliszcza jeszcze świeże. Minął dzień, może dwa, odkąd Serbowie opuścili miasto zaraz po zabójstwie Gorana Zekicia, przewodniczącego Serbskiej Partii Demokratycznej w Srebrenicy. Tamtego dnia, 12 maja 1992 roku, kiedy Radio Bośni i Hercegowiny podało, że nowym dowódcą oddziałów JNA w całym kraju, a dokładniej mówiąc w drugim okręgu wojskowym, został mianowany generał podpułkownik Ratko Mladić, wokół Bratunaca zaczęły płonąć muzułmańskie wsie. To był czysty przypadek. Prześladowania zakrojone na taką skalę musiano by zaplanować dużo wcześniej, ale przypadek, który nie wróżył nic dobrego. Ukrywaliśmy się już od kilku tygodni, od połowy kwietnia. I chociaż zaczął się maj, wciąż nie wiedzieliśmy, co nas czeka.

Tamtego dnia potwierdziły się wszystkie nasze wcześniejsze obawy. Wieści z zablokowanego i okupowanego miasta przynosił Ibro – chłopiec, na którego wołaliśmy Żółtek z powodu marchewkowożółtych włosów i niezliczonych piegów tego samego koloru. Miał 15, może 16 lat, ale ponieważ był niski, nikt nie dawał mu więcej niż 12. Niektórzy coraz bardziej nerwowi z powodu braku papierosów płacili mu grubymi zwitkami bezwartościowych jugosłowiańskich pieniędzy, żeby poszedł do miasta i kupił im papierosy, bo oni ani nie mogli, ani nie mieli odwagi. Droga naszpikowana była serbskimi barykadami, jednak Żółtek omijał je na swoim za dużym rowerze, czubkami stóp ledwie sięgając pedałów, i zawsze wracał z czerwonymi paczkami papierosów marki Filter Jugoslavija, a do papierosów dołączał wiadomości choćby o tym, gdzie widział któregoś z naszych byłych sąsiadów Serbów, paradujących teraz w polowych mundurach z karabinami maszynowymi w rękach. To on pierwszy, ku naszemu przerażeniu, powiedział, że Serbowie spędzają mężczyzn z okolicznych wsi do piwnic Szkoły Podstawowej im. V.K. Vukovicia. Przejęty zgrozą słuchałem, jak zabito Idrisa, kierowcę mojego szkolnego autobusu. Serbscy żołnierze postawili go pod ścianą i tak długo wjeżdżali w niego autobusem, aż wreszcie skonał.

Bodaj w ostatniej klasie podstawówki, kiedy antybiurokratyczna rewolucja Miloševicia nabrała rozmachu, doprowadzając do wymiany kierownictwa w Czarnogórze, Vojvodinie i Kosowie, a napięcie rosło także w pozostałych regionach byłej Jugosławii, miałem okazję na własne oczy przekonać się, jak to wszystko przekłada się na codzienne życie. Kolega z klasy, dziecko z mieszanego małżeństwa, co w tej historii z pewnością nie jest bez znaczenia, podczas lekcji wyzywał moją matkę od pieprzonych Turczynek, a ja wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że z jakichś niejasnych dla mnie powodów jestem inny od niektórych kolegów z klasy. Oczywiście dotknięty do żywego zaczekałem na niego po szkole, żeby mu za tę obrazę z nawiązką odpłacić, a Aleksander Obrenović przyłączył się jako stronniczy obserwator. Przewróciliśmy tamtego na ziemię i zaczęliśmy go kopać, a kiedy zwijał się z bólu, Aleksander, nie przestając bić, powtarzał przez zaciśnięte zęby: „kurwa twoja mać czetnicka!”. On, który nosił imię serbskiego następcy tronu zabitego w 1902 roku, bronił mojego muzułmańskiego honoru. Kilka lat później jego ojciec stanął z bronią w ręku na barykadzie. W czasie wojny dowiedziałem się, że Aleksander pozostał takim samym łobuzem, jakim go znałem, że stojąc na warcie wrzucał do ogniska paczki amunicji, a potem śmiał się z zaspanych i zdezorientowanych towarzyszy, którzy jak opętani wyskakiwali z okopów. Nie pytałem, czy pamiętał, jak bronił kiedyś pewnego muzułmanina.

Przeczytany przeze mnie fragment z Pocztówek z grobu

mówił o samym początku wojny i przemieszczania się do Srebrenicy. Jak nietrudno się domyślić, nie tylko na tym polegał dramat tego miasta i okolic, bo sam fakt, że miasto zostało wyzwolone lub, jak mówią niektóre źródła, nie tyle wyzwolone, co po prostu przez Serbów opuszczone, nie świadczył, że wojny, walki, prześladowania ludności cywilnej i nabory już się skończyły. Wręcz przeciwnie, trwały w najlepsze i mamy na to dowody w postaci zachowanych dokumentów oraz nagrań z różnych spotkań żołnierzy serbskich i z tego, jakie pieśni były tam wyśpiewywane. Poza tym, gdyby w tym momencie kończyła się nasza historia, to do żadnego ludobójstwa by nie doszło, bo wszystko to, co miało miejsce później, było ostatecznym przygotowaniem gruntu pod eksterminację. Jak już wiecie z przytoczonego przeze mnie fragmentu, generał Ratko Mladić został komendantem Vojska Republike Srpske wiosną ‘92 roku i właśnie jego podpis widnieje pod dyrektywą czwartą Manojlo Milovanovicia z 19 listopada 1992 roku. Dyrektywa ta sprecyzowała cel VRS, a dokładniej Korpusu Drina. Korpus Drina był tą częścią VRS, która wsławiła się swą brutalnością podczas egzekucji ludności cywilnej od  roku 1992 w górę. Dyrektywa ta zawierała listę zadań, precyzując, że wróg z obszaru Podrinje ma zostać wymęczony, wykończony. Wojska Republiki Serbskiej mają mu zadać tak dotkliwe straty, by sam opuścił regiony Bihaća, Žepy i Goražde. Mężczyźni w wieku poborowym mają zostać zdemilitaryzowani, czyli mają złożyć całą swoją broń. Jeśli się nie zgodzą, zostaną zgładzeni.

W filmie dokumentalnym, o którym już któryś raz wspominam – 

Što no nema od Drine vedrine? – jest puszczony fragment nagrania ze spotkania VRS w kwaterze głównej. Jest na nim Ratko Mladić i śpiewana jest piosenka o ostatniej zimie Turków. Słychać w niej takie słowa: Boj se bije sve do Kalasije, do Zvornika, Vlaseniicy, Kladanja, ova zima za Turke je zadnia. Srpska puška ubije ssaka, Prepune se grobnice Turaka czyli Bitwa ciągnie się do Kalesije, do Zvornika, Vlasenicy, Kladanja, ta zima dla Turków jest ostatnia. Serbski karabin zabije każdego, groby pełne są Turków. Bardzo trudno mieć wątpliwości, o co dokładnie chodziło VRS-owi i Mladiciowi, jeżeli w jego obecności takie przyśpiewki nagradzane były brawami.  Postanowiono wcielić je w życie. W nocy z 13 na 14 stycznia 1993 roku serbskie siły, czyli JNA i VRS, rozpoczęły akcję Pięść i przełom. Zajęły Zvorničką Kamenicę, Cerskę, Konjević Polje, część Bratunaca i Srebrenicy, a liczba uchodźców w Srebrenicy wzrosła o kolejne 50 tysięcy cywilów, ponieważ, jak nietrudno sobie wyobrazić, wszyscy muzułmanie, wszyscy Bośniacy zamieszkujący zaatakowane obszary, ratowali się ucieczką, wiedząc, że w Srebrenicy zaczyna się tworzyć coś na kształt enklawy. Uciekali tam z myślą, że będą w niej bezpieczni.

Jak się okazało, uciekli do gigantycznego obozu koncentracyjnego pod otwartym niebem,

bo tak też sami uchodźcy określali miejsce swojego pobytu. Samo to, że cywile uciekli do, jakby się wydawało, odbitego miasta, nie zapewniło im żadnego bezpieczeństwa. Mówiłam o głodzie, o braku wszystkiego, od wody, leków, jedzenia do ubrań. Inną kwestią był ciągły atak, ciągły ostrzał artyleryjski, ciągłe walki, a także wieczna niepewność, wieczne poczucie zagrożenia i gigantyczny głód, który zmuszał ludzi np. do pieczenia chleba z kory leszczyny. Kiedy w marcu generał ONZ Philip Morris wjechał do Srebrenicy, został takim chlebem poczęstowany i dyplomatycznie powiedział, że jest dobry na trawienie. Naprawdę trzeba mieć tupet, żeby w takiej chwili nie potrafić przyznać, że jedzenie w środku Europy w ‘93 roku chleba z kory leszczyny czy jakiejkolwiek innej rośliny, która nie jest zbożem, nie jest normalne. Nie jest to żadną dyplomacją, tylko tchórzostwem, maskowaniem i umniejszaniem cierpienia i upokorzenia, które czuła ludność cywilna, która z dnia na dzień straciła wszystko i nie miała czego jeść.

Działania wojskowe trwały nieprzerwanie, a sytuacja srebreniczan z dnia na dzień stawała się coraz gorsza. Z miasta szły w świat informacje na temat braków, na temat piętrzących się przed szpitalem amputowanych kończyn, często odcinanych na żywca, ponieważ nie było leków. W 1995 roku wg WHO w samej Srebrenicy około 20 tysięcy osób miało próchnicę. W środku Europy. Dwadzieścia tysięcy osób, czyli 1/4 ludności, miała próchnicę – coś, czemu udaje się zapobiec regularnym myciem zębów. Czym jednak myć zęby, jeżeli nie ma się co włożyć do garnka? Jeżeli nie ma się co naciągnąć na grzbiet, jeżeli nie ma się czym palić w piecu i nie ma się niczego, a działania zbrojne próbują odebrać nawet godność?

W tym miejscu muszę dodać, że nie udało mi się namierzyć źródła, z którego mam tę liczbę w swoich notatkach, ale jeżeli uda mi się je odszukać, dodam je do bibliografii. Jeżeli jednak okaże się, że było inaczej, umieszczę sprostowanie.

Tak więc ze Srebrenicy płynęły dramatyczne wieści i apele i w końcu ONZ postanowił na nie zareagować. Wysłał w kierunku Srebrenicy delegację na czele z generałem ONZ Philipem Morillonem. Tak jak wspominałam, miasto było pod ciągłym ostrzałem, pierścień się zacieśniał. Jedyną szansą na zdobycie pożywienia było plądrowanie wiosek w okolicy, które zostały porzucone. Żeby jednak wybrać się na taki ratujący życie szaber, trzeba było tym życiem zaryzykować, ponieważ w lasach można było się natknąć na serbskich żołnierzy czy też do niedawna cywilów, którzy przywdzieli wojskowe ubrania. Do niedawna sąsiadów, uczniów, nauczycieli, znajomych, którzy postanowili wziąć udział w wojnie po złej stronie historii. Po pertraktacjach udało się wynegocjować przejazd Philipa Morillona, VRS pozwoliło mu wjechać do miasta. Cały czas trwał ostrzał, ale w momencie, w którym Morillon wjechał do Srebrenicy, ostrzał ustał.

Było to 17 marca 1993 roku

Film z przybycia Morillona miażdży mi serce. Generał jest otoczony przez masę zdesperowanych ludzi, którzy już od dawna nie byli traktowani tak, jakby tymi ludźmi byli. Blokują czołg Morillona, nie pozwalają mu wyjechać, ponieważ boją się, że z chwilą, w której Morillon ich opuści, nic już ich nie uratuje, nic nie zapewni im przeżycia i będą skazani na powolną śmierć. To właśnie wtedy blokowany przez cywilów Morillon wygłasza krótkie przemówienie i ogłasza, że od tej chwili Srebrenica jest objęta protektoratem ONZ-tu. Od tego momentu nikomu w Srebrenicy włos z głowy nie może spaść, ponieważ ONZ będzie trzymał pieczę nad ludnością cywilną zgromadzoną na obszarze 9×12 kilometrów.

phillipe morillon

Miesiąc później została uchwalona Rezolucja 819 Rady Bezpieczeństwa ONZ

na temat tzw. bezpiecznych stref i Srebrenica została pierwszą taką strefą. Bezpieczna strefa miała zostać zdemilitaryzowana, czyli wszyscy musieli złożyć swoją broń, jakakolwiek by ona nie była. Bezpieczeństwa po demilitaryzacji miały strzec wojska ONZ-tu. I tutaj wszyscy łapią się za ręce i odchodzą w kierunku zachodzącego słońca, na niebo wychodzi tęcza i leci tysiąc balonów w kształcie różowych serduszek napełnionych helem. Dziękuję, koniec podcastu.

Oj, bardzo bym chciała, żeby tak było, żeby tutaj skończyła się moja historia, ale tak nie jest. Fakt, że ten protektorat został wymuszony na ONZ tym, że ludzie nie pozwolili Morrisowi wyjechać, jest nieco żenujący, bo pokazuje, jak bardzo ONZ nie miał pomysłu na to, w jaki sposób inteligentnie zaangażować się w wojnę, w jaki sposób położyć jej kres i w jaki sposób ochronić ludzi.

Co z tego, że postawił bazę wojskową w Potočari,  dawnej fabryce baterii samochodowych – tej samej, która kiedyś zasilała budżety srebreniczan? Co z tego, że po Rezolucji 819 ONZ wydał Rezolucję 824, która ustanowiła inne strefy bezpieczeństwa na terenie Bośni i Hercegowiny: Sarajewo, Bihać,  Žepę, Goražde i Tuzlę? Co z tego, skoro żadna z tych sześciu stref nie była ani odrobinę bezpieczna? Przypomnijcie sobie odcinek 5, w którym opowiadam o tym, jak wyglądało życie w oblężonym Sarajewie. Czy to, waszym zdaniem, jest bezpieczna strefa?

Czy można mówić o bezpieczeństwie w momencie, w którym ludność cywilna kopie tunel w wielkiej tajemnicy, również przed samym ONZ-tem, żeby zapewnić minimum dostaw do miasta? Czy można mówić o bezpieczeństwie ludzi, którzy palą śmieciami w piecu? Czy można mówić o bezpieczeństwie 20 tysięcy uchodźców w Srebrenicy, którzy gnieżdżą się na kawałku ziemi o wymiarach 9 na 12 kilometrów? Czy te wszystkie okrągłe słowa, którymi rezolucje są zapisane, wszystkie przemówienia na ten temat zapobiegły dalszemu rozlewowi krwi i uchroniły ludność cywilną? Czy ONZ i przyglądająca się wojnie społeczność międzynarodowa, potęgi militarne: USA, Francja, Wielka Brytania, NATO zrobiły cokolwiek, co miało sens i faktycznie ochroniło ludzi?

Dostawy do tzw. bezpiecznych stref były zrzucane z samolotów

na paletach i nikt nie wiedział, gdzie wylądują. Czasami lądowały na głowach cywilów, kończąc tym samym ich życie. Czy faktycznie możemy mówić o działaniu, które miało sens, które realnie pomogło, czy mówimy może o absolutnym niezrozumieniu problemu i działaniu po omacku? Nie słuchano relacji dziennikarzy, świadków, osób, które żyły w sercu tego koszmaru. Czy ktoś przejął się wspomnianym już przeze mnie w ostatnim odcinku raportem z 1993 roku wydanym z ramienia ONZ, który jasno mówił, że cała ludność wschodniej Bośni jest zagrożona ludobójstwem, ponieważ siły serbskie prowadzą i będą prowadzić politykę czystek etnicznych? Czy ktoś to w ogóle wziął na tapet i się zastanowił, jak można przerwać ten okrutny cykl zbrodni? Jak można mieć taki tupet, żeby nazwać bezpiecznymi strefami miejsca, w których amputuje się kończyny na żywca, w których bomby spadają na szkoły czy boiska? Gdzie tu jest bezpieczeństwo, kto go pilnuje? I wreszcie jak można mówić o ustanowieniu bezpiecznej strefy, jeżeli 2,5 roku po jej ustanowieniu dochodzi do pierwszego po Holokauście ludobójstwa w Europie?

Trzy słowa klucze, które zawsze pojawiają się przy Srebrenicy,

oprócz oczywiście ludobójstwa, to enklawa, ONZ i demilitaryzacja.

Enklawa, ponieważ na terytorium pod panowaniem wojska serbskiego, które na początku wiosny 1992 roku, tak jak już w 5 i 6 odcinku wam opowiadałam, dokładnie wyczyścili etnicznie obszar Podrinje. Uchodźcy z okolicznych wsi, ale też dalszych miast, którzy uciekli do Srebrenicy z nadzieją, że znajdą tam schronienie i bezpieczeństwo, byli odcięci od reszty kraju i od swoich rodzin, bliskich, przyjaciół. Znajdowali się na malutkiej wyspie pośród zupełnie obcego, wrogiego terenu. Tych enklaw było więcej. Najpierw Rezolucja 819 ONZ ustanowiła Srebrenicę bezpieczną strefą, a potem na mocy Rezolucji 824 miano bezpiecznych stref otrzymały Tuzla, Sarajewo, Žepa oraz Bihać. Każda z tych miejscowości była enklawą, czyli znajdowała się na wrogim terenie, odcięta od reszty. Żeby wyobrazić sobie sytuację uchodźców przebywających w Srebrenicy, trzeba zrozumieć, że poza cierpieniami dnia codziennego, które spotykały ich przez trzy lata każdego dnia, dochodziło jeszcze poczucie zamknięcia. Kwestię braku kontaktu pomiędzy enklawami i pomiędzy Boszniakami będę rozwijała w dalszej części odcinka.

Drugie słowo klucz to ONZ,

które miało oznaczać, że strefy bezpieczne faktycznie będą strefami bezpiecznymi. Niestety w ogóle bezpieczne nie były, bo wojna trwała nadal. Ustanowienie stref bezpiecznych gwarantowało, że w tych konkretnych miejscach będą stacjonować wojska ONZ – UNPROFOR, czyli United Nations Protection Force. Ich zadaniem było chronić ludność miejscową, to znaczy w momencie, w którym ktoś by przypuścił atak na Bośniaków, ci mogli poprosić o wsparcie NATO i wtedy NATO mogło zareagować militarnie. Jak wiecie z poprzednich odcinków, Sarajewo było najdłużej oblężonym miastem w nowożytnej historii świata i NATO zareagowało dopiero po drugim ataku na Markale w sierpniu 1995 roku, a oblężone było od kwietnia 1992 roku. Żadna z ustalonych stref nie była w żadnej mierze strefą bezpieczną. Cały czas była tam wojna, były ostrzały i bezpośrednie ataki. 

Skupmy się teraz na Srebrenicy. Co prawda po marcu 1993 roku, kiedy rezolucje weszły w życie, wojna osłabła, ale nie ustała, tak samo jak nie ustała perfidia sił serbskich w kontroli i odcięciu miejscowej ludności od jakiejkolwiek pomocy humanitarnej. Czas od wiosny ‘93 roku do lipca ’95 roku też nie był bezpieczny, bo wystarczyło wyjść poza enklawę, by wpaść w serbskie siły, które cały czas stacjonowały w obrębie Srebrenicy. Bardzo polecam zobaczyć, jak wyglądało przybycie Philipa Morillona do Srebrenicy, zostawię wam link do nagrania. Obejrzyjcie te masy zdesperowanych ludzi i ich transparenty, np. Witaj w największym obozie koncentracyjnym na świecie. Nie mijali się z prawdą, ponieważ była to forma więzienia. Zgromadzenie ludności bośniackiej na konkretnych terenach o ograniczonej przestrzeni miało na celu jedno – pozbycie się ich wszystkich, bo dużo łatwiej jest spuścić kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset bomb na miasto czy też prowadzić ostrzał miasta przez lata i mieć wszystkich swoich wrogów, których chce się zgładzić, w jednym miejscu niż szukać ich na rozległym terenie, zwłaszcza tak trudnym jak górzyste obszary Bośni i Hercegowiny.

Dlatego właśnie enklawy

były od siebie odcięte. Jak zobaczycie na mapie, każda z tych enklaw poza Goražde, Žepą i Srebrenicą była w innych częściach kraju. Wymęczanie ludności w tych miejscach, w tych enklawach, było częścią planu na zgładzenie Bośniaków. Ten pomysł nie powstał na początku lipca 1995 roku, nie powstał też w kwietniu 1992 roku, ponieważ żeby przeprowadzić tak zmasowaną i przemyślaną, rozciągniętą na lata akcję militarną, trzeba przez kilka lat ją planować. Trzeba mieć do tego środki finansowe i kadrowe.

srebrenica un safe zone

Nic z takich operacji wojskowych nie dzieje się w jedną noc. W marcu 1993 roku do Srebrenicy przyjeżdżają wojska UNPROFOR-u. Po polsku są to Siły Ochronne Organizacji Narodów Zjednoczonych. Początkowo byli to Kanadyjczycy, następnie zniesławione, obciążone hańbą i wyrokiem sądu Dutchbat (Dutch Battalion), czyli Holenderski Batalion Błękitnych Hełmów. Podsumowując, żeby to było jasne: UNPROFOR stacjonuje i pilnuje porządku. Jeżeli widzi, że przemoc wobec ludności eskaluje, nadaje depeszę czy też wypełnia odpowiedni formularz z prośbą o wsparcie do NATO. To oczywiście idzie przez cały łańcuch zatwierdzeń i potwierdzeń i wtedy na to reagują, by ochronić ludzi. To w teorii. Gdyby w praktyce też tak było, nie nagrywałabym dzisiaj tego podcastu.

Trzecie słowo – demilitaryzacja

Bezpieczne strefy nie tylko miały być bezpieczne (nie były), ale też zdemilitaryzowane, co oznaczało, że wszystkie osoby przebywające na terenie enklawy miały złożyć wojskom kanadyjskim swoją broń. Demilitaryzacja ta poszła średnio, bo nikt nie chciał oddawać swojej broni, choć i tak niewiele osób ją miało. Przypominam, że w Srebrenicy była zgromadzona ludność cywilna, nie było tam regularnego wojska. Zresztą z odcinka 5 wiecie, jak wyglądał stan uzbrojenia armii Bośni i Hercegowiny. Byli to ludzie z łapanki, bez przeszkolenia wojskowego, ale nie dlatego, że byli niekompetentni z natury, tylko dlatego, że wojna zastała kraj, który dopiero co ogłosił niepodległość, więc nie miał swojej armii.

Poza ludnością cywilną w okolicy Srebrenicy kręciły się siły, nazwijmy to, policyjne, ale to byli po prostu Boszniacy, którzy teoretycznie byli siłami wspierającymi Bośniaków. Mówię tutaj między innymi o oddziałach Nasera Oricia. Oczywiście musi powstać taka grupa osób, która na wojnie się wzbogaca i te osoby, te oddziały to szemrana kwestia. Będę jeszcze o tym mówić dalej, ale nawet jeżeli założymy, że były to oddziały policyjne, które działają sprawnie i są uzbrojone, to przecież to są ludzie na koniach albo piechota, która ma trzy pistolety, pięć karabinów i cztery granaty ukradzione Serbom. To nie było dozbrojone, wyszkolone wojsko. Ludzie nie chcieli się rozbroić w momencie, w którym serbskie wojska przejęły 90% całego sprzętu, które miała armia jugosłowiańska, która, tak jak wspominałam już niejednokrotnie, była chyba piątą największą potęgą militarną w Europie w tamtych czasach. To porównanie czołg versus strzelba do polowań. Dla ludzi w czołgu czy też obsługujących wyrzutnie rakietowe albo inny ciężki sprzęt taka strzelba nie stanowi zagrożenia.

Podczas omawiania codziennego życia w Srebrenicy

chciałabym zacząć od głodu. Głód jest jedną z najłatwiejszych technik sprawiania, aby grupa ludzi poczuła się bezsilna, poczuła, że nie ma wpływu na swoje życie. Jest najłatwiejszym sposobem, by wybić jej z głowy bunt, działania zbrojne, przeciwstawianie się władzy czy w tym przypadku zamordyzmowi wojskowemu. Pozbawianie pożywienia ma gigantyczne skutki nie tylko zdrowotne i fizyczne, lecz także psychiczne. Serbskie siły trzymające w szachu całą ludność Srebrenicy doskonale o tym wiedziały. Zresztą cały pomysł na stworzenie enklawy był motywowany, co później znajduje swoje potwierdzenie w dokumentach, chęcią, by sytuacja życiowa Bośniaków stała się nie do wytrzymania i pogarszała się z każdym dniem. I dokładnie tak było. Srebrenica przed wojną liczyła sobie około 8 500 mieszkańców.

W trakcie wojny, tak jak już wspominałam, liczba uchodźców bośniackich wahała się między 50 a 70 tysiącami, chociaż myślę, że głównie oscylowała w okolicach 50 tysięcy. Byli to ludzie odcięci od świata, zamknięci na powierzchni 108 km2. Zapasy żywności bardzo szybko się skończyły. Już latem 1992 roku możliwości wyhodowania czegokolwiek czy zdobycia pożywienia były ograniczone przez odcięcie dróg dojazdowych. Uniemożliwiona albo ograniczona została pomoc humanitarna. Później, po ustanowieniu strefy bezpiecznej, zaopatrywano Srebrenicę z powietrza, co też miało daleko idące negatywne skutki, ponieważ nie było to dobrze przeprowadzone. Głód stał się immanentną częścią życia uchodźców w Srebrenicy, a jednocześnie narzędziem tortury i sprawowania nad nimi kontroli. Mówiłam niejednokrotnie, że polskojęzyczne źródła są bardzo ubogie, jeśli chodzi o Srebrenicę. Chodzi mi o źródła książkowe czy też tłumaczenia wspomnień osób, które wojnę przeżyły. Dlatego dzisiaj chciałabym oddać głos ludziom, którzy tę wojnę przetrwali. W związku z tym usłyszycie kilka cytatów ze wspomnień wojennych, które znajdują się w oryginale na stronie organizacji Remembering Srebrenica, a ja przetłumaczyłam kilka fragmentów z angielskiego na polski. Będę też powoływać się na fragmenty znanego wam już Emira Suljagicia i jego książki Pocztówki z grobu.

Wspomnienie  Nedžada Avdicia, który miał 14 lat, kiedy rozpoczęła się wojna:

Kiedy przyjechały wojska UNPROFOR-u traktowaliśmy ich jak wybawców. Prawie codziennie graliśmy w nogę przeciwko DutchBatowi. Często patrzyliśmy też na nich jedzących, kiedy my głodowaliśmy. Mimo tego traktowaliśmy ich jak przyjaciół. W dzisiejszym Muzeum Ludobójstwa Srebrenickiego w Potočari znajduje się zdjęcie dzieci, które właśnie koło UNPROFOR-owców się kręcą i bardzo często te dzieciaki próbowały nawiązać z żołnierzami kontakt. Wojna wojną, ale dzieci też chcą się bawić, chcą odkrywać świat. Bardzo często zaczepiali ich, prosząc o cukierki. I prawdopodobnie bombone, czyli cukierek, był jedynym słowem, które żołnierze ONZ znali w języku bośniackim.

Wspomnienie Elvisy Avdić, która w momencie wybuchu wojny miała 10 lat:

Nie mieliśmy jedzenia. Najwyraźniejszym wspomnieniem jest ciągły głód. Chleb z otrębów owsianych bez soli, który podczas jedzenia kłuł w język i podniebienie. Ale w dalszym ciągu udawało się nam być dziećmi. Bawiliśmy się, jeździliśmy na sankach, chodziliśmy do prowizorycznej szkoły.

Wspomnienie Kadefy Rizvanović, która urodziła tuż przed dotarciem do Srebrenicy: Jako kobiety musimy walczyć jak lwice, by nasze dzieci przeżyły. Kryzys żywnościowy był ogromny. W takich okolicznościach troszczysz się przede wszystkim o nakarmienie dzieci. Ty jesteś nieistotna. Większość kobiet wymykała się na terytoria pod serbską kontrolą, by znaleźć jedzenie, wrócić z nim do Srebrenicy i przetrwać. Próbowałam coś wyhodować, marchewkę czy cokolwiek innego, by nakarmić moje dziecko. Przetrwanie było ogromną walką. To było trudne, ale musiałyśmy być silne.

Emir Suljagić, fragment „Pocztówek z grobu”:

Od lipca 1992 roku głód stał się głównym problemem w życiu każdego mieszkańca enklawy. Jedliśmy raz dziennie, tylko czasem dwa razy. Miasto pełne było wycieńczonych ludzi, którzy całymi dniami snuli się bez konkretnego celu lub odpoczywali zaszyci w chłodnych mieszkaniach. Śniadanie, obiad i kolacja stanowiły przywilej nielicznych ludzi będących w najbliższym otoczeniu panów wojny i tworzącej się w mieście nowej kasty dorobkiewiczów wojennych. Reżim głodu, który zwykły człowiek musiał znosić, opierał się na jednym posiłku dziennie, najczęściej w południe, nigdy na tyle obfitym, by zaspokoić głód. Z przyzwyczajenia wciąż nazywaliśmy go obiadem, nie przystając na nowe warunki, jakbyśmy pragnęli choć w języku zachować to, kim byliśmy aż do wczoraj wieczorem. Jedliśmy jeszcze raz, możliwie jak najpóźniej. Wkładaliśmy do ust kilka kęsów, ale i tak każdego ranka budziliśmy się bardziej głodni niż przed zaśnięciem. Z każdym dniem jeszcze bardziej wycieńczeni. Wraz z nadejściem lata dni stawały się coraz dłuższe, zbyt długie, a zachód słońca nie był sygnałem do kolacji. Najtrudniej było po południu. Głód zamieniał się w ból przypominający skurcz żołądka. Ból, którego nie dało się pozbyć. W jadłospisie trafiała się cienka zupka, czasem ostatnie resztki fasoli. Później nie było już nic. Po tym, jak zużyliśmy wszystkie zapasy białej mąki, szybko przerzuciliśmy się na razową, później na kukurydzianą, aż w końcu przyszła kolej na owies, którego nie dało się dobrze zemleć, więc nie dość, że był gorzki, to jeszcze drażnił poranione gardło. W młynach wodnych mielono też kaczany kukurydzy i leszczyny.

Dożywianie uchodźców mieszkających w Srebrenicy

stało się w pełni legalne po marcu 1993 roku. Transporty z pomocą humanitarną ruszały do Srebrenicy z Belgradu. O ironio, bo w Belgradzie była najbliższa siedziba UNHCR, czyli takiej agendy ONZ, która zajmuje się pomocą humanitarną. Jak też czytamy, za każdym razem, kiedy transporty docierały do Srebrenicy, Bośniacy prosili o to, by w następnym transporcie było więcej soli. Pracownicy UNHCR obiecywali, że tej soli będzie więcej, po czym przy kolejnym transporcie, podczas kontroli na serbskim checkpoincie tuż przed Srebrenicą, większość tej soli była rekwirowana przez serbskie wojsko. Jest to kolejny dowód na absolutną perfidię wymierzoną w ludność cywilną.

Później, kiedy drogi dojazdowe były zupełnie odcięte, bo kontrolowane przez Serbów i Srebrenica była kompletnie odcięta od świata zewnętrznego, pomoc przychodziła drogą powietrzną. Wspominałam o tym przy okazji opowiadania o oblężeniu Sarajewa. Na spadochronach zrzucane były palety z paczkami humanitarnymi. Głównie była to żywność, rzadziej leki, ale tak naprawdę nigdy nie było wiadomo kiedy, gdzie i co w nich będzie. Były przypadki, że paleta spadała na ludzi, zabijając ich na miejscu. Były przypadki, w których osoby udające się na polowanie na palety zostały zastrzelone przez serbskie wojsko, bo przekroczyły jakąś linię albo ktoś twierdził, że osoba szukająca palety weszła na cudze pole. Suljagić też gorzko to opisuje. Nawet tej rzeczy nie potrafili przeprowadzić dobrze. Trudno się z nim nie zgodzić, bo co to za pomoc, która zabija? Co to za pomoc, która nie dociera do wszystkich? Co to za pomoc, która przyczynia się do jeszcze większej dehumanizacji ludzi mieszkających w enklawie? Bo jak inaczej nazwać grupowe wyprawy i polowanie na to, czy z nieba spadnie przeterminowana puszka z mięsem albo, jak ktoś będzie miał szczęście, zestawy lunchowe, które były wtedy rarytasem zarówno w Sarajewie, jak i w Srebrenicy? Nie mieści mi się w głowie, że tak potężna organizacja międzynarodowa jak ONZ, albo chcąca uchodzić za tak potężną, nie miała takiej siły negocjacyjnej, żeby wymóc na serbskich wojskach dostawy humanitarne.

Byli tam, by pilnować pokoju,

ale nie było pokoju. Pilnowali ludzkiego traktowania, ale nie było ludzkiego traktowania, bo zgromadzenie tysięcy ludzi na terenie do tego nieprzystosowanym nijak ma się do ludzkiego traktowania kogokolwiek. Potwornie mnie to oburza. Zupełnie przypadkiem udało mi się przejść do następnego punktu –

życia codziennego w Srebrenicy

w tragicznych warunkach i potwornej ciasnocie. Srebrenica jest miastem, które leży w kotlinie. Jest dość długie i wąskie, absolutnie nieprzystosowane do takiej masy ludzi, która zjawiała się tam w 1992 roku. Wspomniane 8-8,5 tys. mieszkańców przed wojną napęczniało do 50, w porywach 70 tysięcy uchodźców. Miasto od początku wojny było bombardowane, więc zniszczenia były gigantyczne, co też przytaczałam wam ostatnio w cytacie. I na tak małym terenie nagle miało być zgromadzonych tyle ludzi. Jak wyglądało ich życie poza tym, że cierpieli głód i wszelkie niewygody? Znów przetłumaczyłam kilka cytatów ze wspomnień osób, które Srebrenicę przeżyły.

Kadefa Rizvanović, ta, która urodziła dziecko tuż przed dotarciem do Srebrenicy:

Po 22 dniach trudnego marszu przez gęsty las dotarliśmy do Srebrenicy. Nie mieliśmy się gdzie podziać. Znaleźliśmy opuszczony serbski dom. Pozwolono mi w nim zostać ze względu na noworodka. W tym domu było nas siedemnaścioro. Zostaliśmy w nim do 1995 roku, straszliwie cierpiąc. Byliśmy głodni, spragnieni, wycieńczeni, bez ubrań, prądu i wody.

Nedžad Avdić:

W marcu 1993 roku, po miesiącach ukrywania się w lesie, znaleźliśmy schronienie w Srebrenicy. Mieszkaliśmy w trudnych warunkach, w garażu, w szkole, czasem przed domami, stłoczeni przy ognisku wraz z innymi uchodźcami. To był okres głodowania, więc często szliśmy na poszukiwania jedzenia w spalonych i zniszczonych wioskach nieopodal Srebrenicy.

Elvisa Avdić:

Wiosną 1993 roku przybyliśmy do Srebrenicy. Ukryliśmy się w domu wuja mojej matki wraz z dziesięciorgiem innych ludzi. W każdym pokoju mieszkała jedna rodzina.

W tej niewyobrażalnej ciasnocie,

w nieludzkich warunkach aż trudno uwierzyć, że nie doszło do wybuchu gigantycznej epidemii tyfusu czy jakiejkolwiek innej choroby, która lubi tłoczne, ciasne miejsca i ludzi wykończonych głodem, chłodem i brakami absolutnie wszystkiego, łącznie z kontaktem z najbliższą rodziną, która w enklawie się nie znajdowała. Wspominałam o poszukiwaniach raportu, który mówił o próchnicy w enklawie. Nie znalazłam go, ale znalazłam inny ciekawy dokument. Jest to list dyrektora Szpitala Generalnego w Srebrenicy z 11 listopada 1994 roku, czyli rok przed ludobójstwem. Został wysłany do UNHCR i opisywał koszmarną sytuację sanitarno-epidemiologiczną w enklawie. Jak można sobie łatwo wyobrazić, brakowało nie tylko ubrań. Ludzie często uciekali boso, bo na przykład usłyszeli wybuch. Byli nie tylko głodni, wycieńczeni i niepewni, ile ten stan potrwa. Pamiętajcie, że nie mówimy o miesiącu, nie mówimy nawet o roku, tylko o trzech niepewnych latach, w których każdy dzień był niewiadomą, w których codziennie słychać było bomby, pociski, w których codziennie umierali ludzie.

To, co znowu warto sobie przypomnieć, to to, że nie tylko Sarajewo ma taki ostry klimat, ale Srebrenica również. To są góry, więc zimy potrafią być śnieżne, potwornie mroźne, nawet do -25 stopni, przynajmniej tak było w latach 90. Nie wiem, jak jest teraz, wiadomo, że klimat się zmienia. Lata natomiast zawsze były tam potwornie gorące i suche. Ten trudny klimat też dołożył swoje 5 groszy do tragicznej sytuacji ludności w Srebrenicy. Wracając jednak do pisma dyrektora szpitala – w raporcie wyszczególnione były statystyki chorób z jakiegoś urywku czasu. Nie było podane, od kiedy dokładnie tak przedstawia się sytuacja, nie było też odniesień do tego, jak wyglądała wcześniej. Samej również nie udało mi się znaleźć wcześniejszych raportów, ale i tak myślę, że te liczby i choroby mówią same za siebie.

Stan na 11 lipca 1994 roku wyglądał tak, że

  • świerzb miały 14 383 osoby,
  • na żółtaczkę chorowały 524 osoby,
  • na świnkę 15,
  • na odrę 21 osób
  • odnotowano 8 125 chorób skórnych i chorób tkanek podskórnych,
  • na gruźlicę i inne choroby układu oddechowego chorowały 293 osoby.

Bardzo powszechne były też pasożyty i choroby pochodzące od pasożytów:

  • wszy, pluskwy i pchły miało 22 297 mieszkańców Srebrenicy,
  • choroby jelit odnotowano u 2038 osób.

Wiele z tych chorób to tzw. choroby brudnych rąk, którym da się łatwo zapobiec, dbając o higienę. Oczywiście to nie była kwestia tego, że w Srebrenicy mieszkały same brudasy, które nie chciały się myć. Ludzie nie mieli gdzie się myć, bo nie było dostatecznej ilości sanitariatów. Wyobraźcie sobie, że w domu mieszka 50 ludzi i w każdym pokoju mieszka jedna rodzina, załóżmy 2+2, i w całym domu jest jedna łazienka oraz nie ma dostępu do mydła. Nie można pójść do sklepu po środki higieniczne czy szczoteczkę do zębów. To są tragiczne warunki. Nie ma gdzie prać, bo nie ma czym prać.

Mówimy o społeczeństwie, które

do tej pory miało dostęp do chemii domowej, do różnego rodzaju kosmetyków: rodzimych i importowanych. Wrzucono tych ludzi do warunków, które urągają każdemu, nawet tym żyjącym 200 lat temu, a co dopiero ludziom przyzwyczajonym do względnego dobrobytu. Raport, na który się powołuję, stawiał jasne żądania o zwiększenie transportu leków i szczepionek. Zwracał uwagę na brak możliwości leczenia podstawowych chorób i dużą śmiertelność noworodków, której można zapobiec zwykłymi szczepieniami, które podaje się tuż po urodzeniu, dzięki którym wiele chorób zakaźnych udało się wyeliminować. Zwracał też uwagę na to, że sytuacja była wielokrotnie podnoszona do Lekarzy bez Granic, którzy pomagali medycznie w enklawie i że prośby były ignorowane lub niewystarczająco poważnie traktowane, a obietnice nie były wypełniane. Ten raport też wam oczywiście podlinkuję. Jest on bardzo bezpośredni, jasno stawia wymagania i bardzo jasno zwraca uwagę na to, że cały czas ludność Srebrenicy jest pozostawiona sama sobie i tym kilkorgu lekarzom, którzy robią wszystko, by zapewnić minimum opieki medycznej.

Jako przykład chciałabym wam przytoczyć historię, która niestety stanowiła pewien standard. Typowe obrażenia wojenne to bardzo często rozległe rany szarpane, ale też oderwania kończyn czy poważne rany rąk czy nóg, które muszą zakończyć się amputacją.

Jeden z lekarzy – Ilijaz Pilav– wspomina,

że amputacje narzędziami stolarskimi, takimi jak piły do drewna, były na porządku dziennym. Działy się w warunkach absolutnie niesterylnych, bo przecież nie było prądu, wody, nie było opatrunków, nie wspominając nawet o medycznych piłkach do kości czy antybiotykach, które byłyby w stanie zapobiec zakażeniu. Większość amputacji odbywała się, brzydko mówiąc, na żywca, ponieważ nie mieli żadnych anestetyków pod koniec XX wieku w środku Europy, w tak zwanej bezpiecznej strefie, gdzie dosłownie za płotem był oddział UNPROFOR-u. Wszędzie mówiło się o tej wojnie, kiedy na okładkę Timesa trafił Fikret, a mimo to w całej Bośni i Hercegowinie nie było antybiotyków, szczepionek, anestetyków.

Umierały noworodki, ludzie chorowali na gruźlicę, mieli wszy, pchły, pluskwy i Bóg wie co jeszcze i wszyscy na to patrzyli. Były wysyłane prośby, żądania o jakąś akcję, o dostarczenie medycznych zapasów, antybiotyków, nie mówiąc nawet o sprzęcie. A potem czytamy opisy o tym, że ludzie przychodzili z gnijącymi ranami, że umierali na choroby, z którymi mogliby przeżyć do późnej starości. To nie była Ebola czy COVID na początku 2020 roku, że nie wiadomo było, co się dzieje i jak się rozprzestrzenia. To wszystko były znane choroby wyeliminowane do minimum w tej części świata. Siły serbskie doskonale zadbały o to, by te kilkadziesiąt tysięcy Bośniaków i Bośniaczek stłoczonych na 108 km2 nie miało podstawowych warunków do życia, nie miało tego, co jest oczywiste nie tylko dla nas, lecz także dla byłych Jugosłowian.

Dla Boszniaków pralka i proszek to też były zupełnie podstawowe rzeczy, których na co dzień się nie zauważa, bo one po prostu są. Serbowie zadbali o rozciągające się w czasie odzieranie z godności, które sprawia, że z każdym dniem ludzie tracą nadzieję i czują się coraz gorzej. Jak wycieńczeni, wychudzeni, zamęczeni ludzie mogą stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla uzbrojonych po zęby w czołgi i inny ciężki wojskowy sprzęt Serbów? Nawet gdyby mieli te swoje strzelby do polowania, to gdzie jest to zagrożenie? Najwyraźniej niektórym brak jest wyobraźni lub też intencjonalnie nie wysilają się, by uruchomić w sobie jakikolwiek poziom empatii i w dalszym ciągu będą uważać, że wykończone wojną, głodem i chorobami osoby będą zagrożeniem dla regularnego wojska.

W zacytowanym dzisiaj fragmencie książki Suljagicia jest ten fragment o panach wojny, którzy zaczęli się bogacić.

Niestety, trudno jest mówić o Srebrenicy i nie wspominać o Naserze Oriciu

Bardzo nie chcę tego robić, ponieważ dla mnie ta postać jest szemrana i wolałabym o niej nie wspominać i całkiem pominąć ten temat. Często jednak przedstawia się Oricia i jego pachołków jako prawdziwą, silną przeciwwagę dla korpusów Driny, VRS czy JNA. Po tym jednak, co dzisiaj wam przekazałam, możecie sobie wyobrazić, że grupka ludzi, nawet z dostępem do dużo lepszych zapasów i broni, nie mogła być zagrożeniem dla regularnej armii. Była natomiast zagrożeniem dla cywilnej ludności serbskiej, która w okolicy Srebrenicy ciągle mieszkała. Wspominam o Oriciu tylko dlatego, że bardzo często przeciwstawia się ludobójstwo w Srebrenicy napadowi na Kravicę w prawosławne Boże Narodzenie, czyli noc z 7 na 8 stycznia 1993 roku, kiedy to oddziały Nasera, razem z nim na czele, zaatakowały Serbów.

Cała otoczka grupy, ich koneksje, przede wszystkim Oricia, to szemrany temat. Potrzebowałabym osobnego odcinka, żeby więcej o nim opowiedzieć. Często mówi się o Oriciu jako o obrońcy Srebrenicy. Dla mnie nie jest żadnym obrońcą. Jeżeli dostał cynk i uciekł z miasta helikopterem, musiał skądś wiedzieć, co się będzie działo.  Naser żyje do dziś. Był postawiony przed sądem w Hadze i został skazany, a potem w apelacji uniewinniony, ale fakt, że ktoś zostaje uniewinniony, nie oznacza, że nie był winny. Tyczy się to nie tylko wojsk i cywilów serbskich, którzy popełniali zbrodnie wojenne, lecz także strony bośniackiej. Nie chcę się jednak skupiać na Oriciu w momencie, w którym chcę wam przekazać jak najwięcej na temat Srebrenicy. Cokolwiek jednak by ten człowiek zrobił, ludobójstwo nie jest formą zemsty. Ludobójstwo nie wydarzyło się z resztą pomiędzy 1993 a 1995 rokiem. To za mało, żeby je zorganizować.

Bajki o tym, że Srebrenica była zemstą za działania Oricia

i jego bandy mówią osoby, które nie mają zielonego pojęcia o historii, chronologii i o całej sytuacji, powtarzają po prostu denialistyczne brednie. Skoro już jednak zaczęłam mówić o Oriciu, opowiem wam, co się wydarzyło, bo nie mam siły na argumenty typu wybielasz jakąś stronę. Prawosławne Boże Narodzenie obchodzone jest w styczniu i tak też w nocy z 7 na 8 stycznia 1993 roku, czyli jeszcze przed ustanowieniem strefy bezpieczeństwa, najpierw ekipa Orića, a potem kilka tysięcy uchodźców srebrenickich ruszyło na wioski. To była głównie Kravica, bo była najbardziej zasiedlona, ale też kilkanaście innych wiosek w okolicy Srebrenicy. Ruszyło na te wioski, wyganiając ludzi, którzy oczywiście się tego nie spodziewali. To brzmi tak, jakby mówili idźcie stąd, ale tak naprawdę ruszyli na tyle zbrojnie, na ile byli w stanie. Raczej nie mieli broni palnej, więc używali ognia. Części serbskich cywili udało się uciec i w późniejszych dniach czy tygodniach uciekali już do Serbii. Część z nich została zamordowana. Ich domy były najpierw szabrowane, a potem palone. Łatwo jest powiedzieć Jezus Maria, jak tak można robić?.

Na poziomie racjonalnym uważam ten atak za obrzydliwy i karygodny, ale na poziomie emocjonalnym myślę sobie, że wiemy o sobie tylko tyle, na ile nas sprawdzono. Nie wiem, jak bardzo mieszkanie w głodzie, chłodzie, chorobie i codziennym upokorzeniu zmieniłoby moje empatyczne serce na takie, które pragnie zemsty i przetrwania, więc wkrada się do domów cywili i szabruje. Chciałabym, żebyście pamiętali o tym, że takie sytuacje miały miejsce, że była ta Kravica, ten Božić, czyli Boże Narodzenie 1993 roku.

Oczywiście zostało to potem wykorzystane w propagandzie serbskiej, np. w gazecie ukazało się zdjęcie chłopca, który rzekomo opłakuje grób swojej matki. Szybko okazało się, że był to obraz z XIX wieku przerobiony w taki sposób, żeby wyglądał jak bardzo ziarniste, czarno-białe zdjęcie. To zostało potem doskonale wykorzystane do manipulacji, ale w dalszym ciągu nie zmienia to faktu, że nieważne, co ta ludność cywilna robiła, od wydawania wyroków są sądy. W tym przypadku był w Hadze. Ale znowu ta moja część empatyczna myśli sobie, że życie przez wiele miesięcy w trybie przetrwania może zmienić postrzeganie świata na albo ja, albo oni.

Poza Oriciem, który zeznawał w tej sprawie, o czym będę mówić w odcinku poświęconym Hadze, nie znam żadnych zeznań osób cywilnych, które brały udział w napadzie, więc z perspektywy ludzkiej mogę się tylko domyślać. Natomiast z perspektywy sił watażków na pewno była to forma prężenia muskułów, bo na pewno nie chęć niesienia ludziom możliwości najedzenia się do syta. Przepraszam, ale w takie motywacje Oricia i jemu podobnych nie wierzę. Nie wierzę też, że Orić bronił kogokolwiek czy czegokolwiek poza swoimi interesami. Podsumowując ten wątek, którego miało nie być: cokolwiek by nie zrobili ludzie ze Srebrenicy, Naser Orić i jego grupa, w dalszym ciągu do rozliczania takich spraw są sądy, a nie zemsty. Nawet gdyby dokonali najgorszych rzeczy, jakie możecie sobie wyobrazić.

Architektura ludobójstwa to misterna, koronkowa robota

sprzęgająca w swoje tryby politykę, politykę społeczną, prasę, język mediów, działania na arenie międzynarodowej i działalność legislacyjną. To wszystko dzieje się latami i mam nadzieję, że już na tym etapie układa to się wam w całość. Klocki zaczynają do siebie pasować i zaczyna to mieć sens, chociaż bardzo trudno mówić mi tu o jakimkolwiek sensie, jeżeli mówimy o wymordowaniu prawie całej grupy etnicznej. Mogę wam tłumaczyć przyczyny, przebieg i skutki, ale mojej logice to się będzie zawsze wymykało.

Jakby mało było głodu, niedostatku, niepewności, odosobnienia, ci wyczerpani fizycznie i psychicznie ludzie nie tylko nie wiedzieli, jakie będzie ich jutro, ale także nie mogli o swojej sytuacji mówić. Co z łącznością Srebrenicy, zapytacie? Była poczta, w której znajdował się jeden telefon i chyba radio. Ustawiały się do niego bardzo długie kolejki i można było próbować się dodzwonić, ale często nic nie było słychać, a często też nie było łączności. To też był jeden z elementów planu Serbów. Na tę enklawę można było pisać listy, ale co najwyżej między sobą, dlatego że listy były wysyłane przez Czerwony Krzyż i Czerwony Krzyż te listy cenzurował. Zakazane były słowa takie jak śmierć, głód, wybuchy, bomby itd. Nie wolno było zamieszczać ich w listach, bo inaczej by nie przeszły cenzury. Jest to coś, co niesamowicie mnie bulwersuje. Poza tym czekanie na odpowiedź trwało czasami miesiącami, a czasami w ogóle nie udało się nawiązać kontaktu z kimś, kto np. uciekł za granicę, czy to do Austrii, Włoch, czy gdziekolwiek indziej poza terytorium objęte wojną.

Cierpienie psychiczne i fizyczne, któremu byli poddawani boszniaccy

uchodźcy w Srebrenicy, przechodzi moją zdolność pojmowania czegokolwiek. Jest to perfidne, zakrojone na wielką skalę działanie. Wielopoziomowość tej nienawiści jest wręcz wyrafinowana. Gdyby nie chodziło o ludzi, gdyby nie chodziło o ich życie, upokorzenie i śmierć, byłoby to nawet godne podziwu, bo trzeba być naprawdę niezłym strategiem, żeby obmyślić plan tak genialny w swej prostocie. Wypędzić ludzi z wiosek, zagonić ich do kilku punktów, sprawić, że w tych punktach życie będzie nieznośne na każdym poziomie, a następnie pod pretekstem czy to odwetu, czy to braku spełnienia warunków demilitaryzacji, zagonić ludzi do szkół, na boiska, do piwnic, do domów kultury i po prostu ich rozstrzelać. Ach, gdyby tylko źli ludzie mieli ochotę wykorzystać swoje strategiczne talenty i umiejętność grania w pięciowymiarowe szachy do dobrych celów, to życie byłoby inne zupełnie. I na pewno nie opowiadałabym wam o tych historiach w moim podcaście.

Odłóżmy jednak marzenia i złudzenia na bok, bo jest jeszcze jedna kwestia, o której muszę wam powiedzieć, zanim przejdę do wydarzeń z lipca 1995 roku. We wcześniejszych odcinkach wspominałam wam o różnych rozkazach, raportach, które meldowały wykonanie rozkazów oczyszczenia. Jest to oczywiście eufemizm na wymordowanie, wypalenie, przegonienie grup ludności z miejsca ich zamieszkania i etniczne oczyszczenie konkretnych miejsc pod przyszłą Republikę Serbską. Udało się zebrać takie dokumenty z trzech lat wojny i roku ją poprzedzającym. Co jednak ze Srebrenicą, z samym lipcem 1995 roku? Trzeba wspomnieć tutaj o trzech dokumentach, które stanowiły podstawę w sądzie w Hadze do oskarżenia o zaplanowane działania militarne, o zaplanowaną akcję zbrojną, o to, że nie było to nic spontanicznego. Dzięki tym dokumentom wina niektórych architektów została udowodniona, niestety niektórzy zmarli w trakcie procesu. 

Mamy marzec 1995 roku

Wojna trwa już trzy lata, Srebrenica jest oblężona dokładnie od tego czasu, a 8 marca zostaje wydana Operacyjna Dyrektywa 7. Została przygotowana przez Radivoja Mileticia, ale opublikował ją i podpisał Radovan Karadžić, czyli przywódca bośniackich Serbów. Psychiatra i poeta, a po godzinach również nacjonalista i zbrodniarz wojenny. Operacyjna Dyrektywa 7 zakładała zniszczenie  Žepy i Srebrenicy. Te dwie enklawy były blisko siebie i jako jedyne miały szansę na łączność przy założeniu, że uchodźcy wydostawali się z nich na konieczność pozyskiwania pożywienia. Celem tej dyrektywy były działania mające doprowadzić do zniszczenia Žepy i Srebrenicy. Miało to zostać osiągnięte przez fizyczną separację Srebrenicy od Žepy, jak najszybsze przerwanie łączności między nimi. Zaplanowano nasilenie działań, które sprawią, że życie w tych enklawach stanie się jeszcze bardziej nie do wytrzymania. Ludność tam zgromadzona miała czuć absolutną niepewność. Mieli czuć, że ich sytuacja jest bez wyjścia, że nikt im nie pomoże. Dyrektywa 7 zautoryzowała również usunięcie wszystkich Bośniaków z tych terenów. Usunięcie było oczywiście eufemizmem dla wymordowania ich poprzez oficjalnie zorganizowaną, zbrojną interwencję w bezpiecznej strefie, chociaż powinnam powiedzieć niebezpiecznej strefie pilnowanej nie przez UN, tylko Zjednoczone Nic.

Ostatniego dnia marca 1995 roku wyszła Operacyjna Dyrektywa 7.1.

Nie zniosła punktów, które Dyrektywa 7 ustanowiła, ale nie wspomniała już o nich. Sąd później uznał, że dyrektywa 7.1 jest uzupełnieniem, dodatkiem autoryzowanym przez dowódcę serbskich wojsk generała Ratka Mladicia, najważniejszego aktora/potwora na srebrenickiej scenie. Dyrektywa 7.1 ustanowiła, że korpus Drina, czyli jednostka militarna VRS, ma przeprowadzić zbrojne operacje w enklawach. Są w niej zawarte instrukcje, jak tego dokonać. Ratko Mladić był jednak bardziej zachowawczy niż pan poeta, psychiatra, zbrodniarz wojenny. On uważał na zostawianie śladów na papierze, aczkolwiek nie miał żadnych oporów przed filmowaniem się w różnych sytuacjach, które jednoznacznie wiązały go z ludobójstwem w Srebrenicy. Strategicznie, z wojskowego punktu widzenia, najważniejszym punktem Dyrektywy 7.1 był plan zdobycia posterunku operacyjnego UNPROFOR-u ECHO. Udało się go zrealizować 31 maja 1995 roku. 

Przejdźmy do ostatniego dokumentu, który ukazał się przed ludobójstwem, po którym ślad w dokumentach znika, ale istnieją inne dowody w postaci nagrań, które kręcili też sami Serbowie oraz zeznań tych, którzy przeżyli. Ale nie uprzedzajmy faktów, bo o tym szerzej będę mówić w odcinku poświęconym ICTY. Ostatni dokument, którego nazwa stanowi kryptonim ludobójstwa srebrenickiego

– Krivaja ’95 –

wyszedł jako dwa rozkazy podpisane przez generała majora Milenka Živanovicia. Pierwszy rozkaz był rozkazem przygotowawczym i stanowił odpowiedź na rzekome działania armii Bośni i Hercegowiny, która podobno chciała podzielić Republikę Serbską tak, by połączyć enklawy Srebrenicy i Žepy z Tuzlą. Srebrenicę od Tuzli dzieli 100 kilometrów i cały ten teren był pod panowaniem wojsk serbskich. Przez ostatnie trzy lata armia Bośni i Hercegowiny mogła chcieć wykonać coś takiego, ale szansa, że miała na to środki, jest znikoma lub żadna. Drugi rozkaz był rozkazem walki i był skierowany do korpusów Driny.

Na mocy tych dwóch rozkazów 6 lipca 1995 roku nastąpił dalszy atak na posterunki ONZ-tu, a 9 lipca 1995 roku Karadžić wydał rozkaz zdobycia Srebrenicy.

Zostań moim Patronem, by podcast miał szanse dalej się rozwijać!

Redakcja i korekta transkrypcji

Katarzyna Kowalewska