Po II wojnie światowej popularność zyskało hasło Nigdy więcej. Stworzone przez więźniów nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Nigdy więcej wojny. Nigdy więcej obozów śmierci. Nigdy więcej ludobójstw. Historia pokazuje jednak, że ludzkie okrucieństwo nie skończyło się w roku 1945. Nazywam się Sylvana Dimczew, a ty słuchasz podcastu? Nigdy więcej audycji o ludobójstwie, które wydarzyły się po II wojnie światowej. Sezon pierwszy. Srebrenica. Bośnia i Hercegowina. Rok 1995. Odcinek trzeci. Koniec złudzeń. Czas nacjonalizmów. Jak nazywała się Jugosławia po śmierci taty? Titanic. Ten dowcip czy też suchar, oczywiście nie mojego autorstwa, zasłyszany w audycji Petera Roczniaka Remembering Jugosławia dość dobrze oddaje to, co właśnie stało się z Jugosławią po roku 1980. 4 maja 1980 roku umiera towarzysz marszałek Josip Bro Tito. Umiera, nie zostawiwszy żadnego testamentu politycznego. Nie namaścił żadnego następcy. Nie pozostawił żadnego aktu prawnego, żadnego rozporządzenia, żadnej notatki, co ma się dokładnie wydarzyć po jego śmierci. Tito miał 88 lat, kiedy umarł, a chorował już od kilku dobrych miesięcy. Mimo to nie wiem, czy wydawało mu się, że będzie nieśmiertelny i będzie żył wiecznie, Czy nie zdawał sobie sprawy z tego, że to on jest jedynym gwarantem pokoju i spokoju i trwałości Jugosławii.

Tutaj krótki komentarz odnośnie samej roli Tity. Otóż Tito był dyktatorem ponad wszelkimi prawami. Do niego należała każda ostatnia decyzja, rozstrzyganie sporów. Tito stał ponad wszystkimi prawami i instytucjami, które sam stanowił. Można Tito i sytuację ówczesnej Jugosławii porównać do rodziny, w której Tito jest taką bardzo surową nestorką, nestorem rodu. I ta rodzina na życzenie wyraźne. Tego nestora czy nestorki rodu spotyka się w każde święta czy duże wydarzenia razem, mimo że wszyscy się nienawidzą, ale wszyscy się boją tej nestorki rodu, boją się jej sprzeciwić, więc spotykają się przy tym jednym stole i udają, że wszystko jest w porządku. Bo jeżeli będą zgłaszać jakieś pretensje, będą się wykłócać, no to dostaną mocno po łapach. I w momencie, w którym ta nestorka umiera, wszystkie więzi pomiędzy tymi członkami rodziny okazują się absolutnie pozorne. Wybuchają konflikty, sprzeczki, kłótnie o testament, o pozostawione rzeczy. Ja biorę naszyjnik, ja biorę książkę, ja biorę mieszkania, ja kanapę spłycam. oczywiście, ale być może dzięki temu będzie Wam łatwiej wyobrazić sobie uzmysłowić sobie jak to dokładnie wyglądało.

Więc słowa Tity stawały się ciałem, a życzenia rozkazami. Wszyscy robili tak, jak on sobie zażyczył. On rozwiązywał spory. On decydował we wszystkich kwestiach w państwie. Więc kiedy go zabrakło, ci członkowie tej patologicznej rodziny albo rodziny, bez żadnych emocjonalnych związków między sobą, nagle musieli zacząć rozmawiać między sobą. Nagle nie było tej mamy czy tej pani, do której można było się poskarżyć i ewentualnie zagrozić. Jak tego nie zrobisz, to będziesz u pani, No bo ta pani już nie żyła, więc trzeba było się dogadać pomiędzy sobą. I to okazało się niemożliwe. Nie tyle trudne, co po prostu absolutnie niewykonalne. Bo do tej pory prezydenci poszczególnych republik chorwackiej, bośniackiej, macedońskiej, serbskiej, słoweńskiej, czarnogórskiej i włodarze dwóch autonomicznych regionów Wojny i Kosowa właściwie nie musieli ze sobą rozmawiać. A tu umiera Tito. Kiedy próbuje się zrozumieć czy wyjaśnić przyczyny rozpadu Jugosławii, nie można pominąć jednego z najważniejszych czynników. Czynnika, który jest doskonałą benzyną do wszelkich płomieni, a już do płomieni nacjonalizmów stanowi absolutnie pierwszorzędne paliwo. I tym paliwem jest kryzys ekonomiczny i sytuacja gospodarcza Jugosławii, która już w latach 70.

Ale tak na dobre w latach 80. Widocznie także każdy to odczuwał. Znajdowała się w opłakanym stanie. Cały dotychczasowy dobrobyt Jugosłowian był pozorny i opierał się w głównej mierze na zagranicznych kredytach, masowo zaciąganych przez elitę oraz subsydiach, głównie amerykańskich. Ponieważ Jugosławia skłócona ze Związkiem Radzieckim, działająca na własną rękę niezależnie, była doskonałym sojusznikiem w zimnej wojnie. I właśnie za to sojusznictwo Jugosławia otrzymywała amerykańskie subsydia. Gospodarka Jugosławii, podobnie jak gospodarka innych krajów z gospodarką centralnie planowaną, była w stanie tragicznym. Jeśli chodzi o rolnictwo, to gdzieś tam w latach 50. Próbowano przeprowadzić kolektywizację rolnictwa, z czego się bardzo szybko wycofano rakiem. To nie było oficjalne. Jeśli chodzi o przemysł, no to tutaj technologie były przestarzałe. Planowanie tej pracy było. No jak to w systemie komunistycznym, w systemie gospodarki sterowanej centralnie. Było niewydolne? Były. Zapadały złe decyzje, jeśli chodzi o inwestycje czy też ten brak inwestycji. Jugosławia nie miała dostępu do takich technologii, jakie były dostępne na zachodzie Europy, jeśli chodzi właśnie o przemysł i ciężki, i lekki. No więc tutaj nie było zbyt dużej szansy na wygenerowanie jakichś pieniędzy, która miałaby prawdziwie zapewnić dobrobyt mieszkańcom Jugosławii, gdyby Jugosławia faktycznie była krajem mlekiem i miodem płynącym z realnymi miejscami pracy z dobrymi zarobkami na jej całym terenie, nie tylko na Wybrzeżu i w Słowenii, to nie istniałaby właściwie emigracja zarobkowa, a na pewno nie istniałaby na taką skalę.

Otóż do tylko do roku 1985 z Jugosławii wyemigrowało w celach zarobkowych ponad 750 tysięcy obywateli, z czego większość stanowili Serbowie. Emigrowali do Europy Zachodniej, do Włoch, do Austrii, Szwajcarii, ale przede wszystkim do Niemiec. I niech za zobrazowanie tego, jak w tragicznym stanie była gospodarka Jugosławii, posłuży ta dana. Otóż przez długi czas wpływy z transferów pieniężnych od gastarbeiterów, które przychodziły do pozostawionych rodzin kraju, potrafiły zamaskować stan gospodarki. Zamaskować to, jak źle w niej się działo. W szczytowym momencie pieniądze spływające od gastarbeiterów pokrywały około 90% deficytu handlowego Jugosławii. Nie można też zapomnieć o gigantycznej ekonomicznej przepaści pomiędzy republikami. Najbogatsze republiki to Chorwacja i Słowenia. Chorwacja, ponieważ do niej należała najdłuższa część wybrzeża adriatyckiego, więc kwitła tam turystyka głównie letnia, a Słowenia z tego względu, że też miała dostęp do Wybrzeża adriatyckiego. Więc tutaj turystyka letnia. Ale Alpy. Więc turystyka zimowa. Plus szalenie korzystne położenie geograficzne, a mianowicie Słowenia graniczyła i graniczy nadal z Włochami i z Austrią, ale też z Jugosławią, więc dzięki swojemu położeniu mogła nawiązać bezpośrednie stosunki handlowe zarówno z Austrią, jak i z Włochami, więc jednocześnie mogła sprzedawać swoje towary po zawyżonych cenach na rynek jugosłowiański i po zaniżonych cenach na rynek zachodni.

Dzięki temu albo przez. To zależy, jak na to spojrzeć. Zarówno Słowenia, jak i Chorwacja wpłacały najwięcej do wspólnej kasy jugosłowiańskiej na Fundusz Rozwoju. Można powiedzieć, że Słowenia i Chorwacja były końmi pociągowymi całej ekonomii Jugosławii i bycie tymi końmi coraz bardziej im ciążyło, ponieważ woleli te pieniądze zarobione przez nich i przez obywateli tych republik zatrzymać dla siebie, zamiast dzielić się z najbiedniejszymi regionami takimi jak Macedonia czy Kosowo, które. Ekonomicznie były lata świetlne wstecz w porównaniu do Słowenii i do Chorwacji. A wspólna kasa Funduszu Rozwoju wydawała się być workiem bez dna, bo to co wpłacili do niej płatnicy chorwaccy i słoweńscy, trafiało do gigantycznej dziury zupełnie niewydolnego przemysłu, do niewydolnych fabryk. A kiedy już o fabrykach i przemyśle mowa. Lata 80. To coraz częstsze strajki, protesty, zwolnienia. No bo ileż da się utrzymywać fikcyjne miejsca pracy? A poza strajkami, zwolnieniami obserwujemy też gigantyczną inflację. W roku 1981 inflacja wynosiła 18%. Osiem lat później, w 1989 inflacja sięgnęła 1250%, a rok później, w roku 1990 wyniosła 2600%. Czyli właściwie denar jugosłowiański przestał być warty cokolwiek.

W jednym z filmów dokumentalnych, które oglądałam, przygotowując się do tego odcinka, jeden robotnik mówi, że dostał wypłatę w wysokości 6 milionów dinarów, a następnie jedna z obywatelek Jugosławii, zapytana na zakupach, skarży się, że obecnie obiad dla czterech osób kosztuje milion dinarów. W tamtym czasie ten milion dinarów był wart nie więcej niż 13 marek niemieckich. Więc no gigantyczna, gigantyczna inflacja, bezrobocie, Niewydolny, niewydolny przemysł, niewydolne rolnictwo, animozje z powodu nierówności ekonomicznych pomiędzy poszczególnymi republikami i gwiazda lat 80. Czyli czas spłaty zaciągniętych kredytów na czas lat 80. Przypadał termin spłat pożyczek zaciąganych zupełnie bez rozumnie we wcześniejszych dekadach, głównie w latach 60. I 70. I nagle okazało się, że Jugosławia nie ma z czego tych pożyczek spłacać. Międzynarodowy Fundusz Walutowy w odpowiedzi na ten problem ze spłatami zalecił wcielenie w życie planu oszczędnościowego. No ale ten plan oszczędnościowy to nie jest taka łatwa sprawa. Jeżeli społeczeństwo jest przyzwyczajone do tego, że ma wszystko i na wszystko ich stać, a nagle ma ustawiać się w kolejkach i kupować podstawowe produkty cukier, masło, mleko, mąkę, sól na kartki.

Zupełnie jak w trakcie wojny albo krótko po wojnie. Kartki się nie sprawdziły. No więc zaczęto podwyższać ceny podstawowych towarów. I co prawda być może już nie trzeba było mieć kartki, żeby kupić określoną ilość mięsa, ale mało kogo na to mięso było stać. Nietrudno sobie wyobrazić, że brak pracy, gwałtownie obniżająca się jakość życia, ogólne ekonomiczne niezadowolenie, brak pieniędzy, brak możliwości oszczędzania, brak też perspektyw zawodowych To jest po prostu beczka prochu, albo jak kto woli doskonała benzyna. Dla naszej trzeciej przyczyny bezpośrednie przyczyny rozłamu w Jugosławii, rozpadu Jugosławii, czyli nacjonalizmów poszczególnych republik. Bo kiedy sytuacja ekonomiczna właściwie z dnia na dzień drastycznie się zmienia, to przecież nikogo nie będzie interesowało prawdziwe wyjaśnienie tych przyczyn, czyli niegospodarność, złe inwestycje, niewydolne rady robotnicze, nepotyzm, fikcyjne etaty i tak dalej, i tak dalej. Ponieważ jest to zbyt skomplikowane. Dużo łatwiej znaleźć winnego, znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego, jakąś grupę społeczną czy etniczną, która na pewno stoi za spiskiem, który doprowadził do tego stanu rzeczy. Ponieważ takie wyjaśnienia są proste, ponieważ świetnie, ale to świetnie nadają się na propagandę nacjonalistyczną i w rezultacie prowadzą do tragedii, do naprawdę olbrzymich tragedii, do śmierci, do ludobójstw, do zbrodni wojennych.

My wiemy o tym z historii II wojny światowej, ale historia rozpadu Jugosławii i wojen, które wstrząsały nią podczas tego kilkuletniego rozpadu, pokazuje nam, że II wojna światowa to nie był przypadek odosobniony. W poprzednim odcinku wspomniałam Wam o dwóch największych demonstracjach narodowościowych w 68 roku w Kosowie i w 71 w Chorwacji. Nie były to jedyne tego rodzaju wystąpienia i na pewno nie ostatnie, co bardzo dobitnie pokazały lata 80. Konstytucja Jugosławii z 1974 roku poszerzała prawa i kompetencje Kosowarów i Kosowa, ponieważ tego się właśnie domagali w latach 60 tych. Jednak nadal nie czyniła z tej prowincji republiki. Miała dalej posuniętą autonomię, natomiast nie była to republika, więc nie była równoznacznym partnerem przy stole razem z głównymi republikami. Po śmierci taty coraz częściej słyszało się zakusy serbskiej części partii komunistycznej, by te uprawnienia Kosowa odebrać. I tutaj takie małe wyjaśnienie, bo być może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Kosowo w znacznej mierze zamieszkują Albańczycy, czyli ludność po pierwsze nie słowiańska, po drugie mówiąca językiem albańskim, czyli też nie słowiańskim. I po trzecie wyznania muzułmańskiego.

Poza Kosowarami Kosowo zamieszkiwali też Serbowie. Jeśli chodzi o skład etniczny tej prowincji, to mniej więcej to były te dwie dominujące grupy. Jeśli chodzi o Kosowo, to w serbskiej mitologii narodowej Kosowo, a właściwie dokładniej rzecz biorąc pole kosowskie Kosovo pole pełni funkcję świętego symbolu. To nie jest prawie święte. To jest święty symbol. Chodzi tu o bitwę właśnie na Kosowym Polu w 1399 roku, która była bitwą Królestwa Serbii z Imperium Osmańskim. Bitwa pod względem militarnym pozostała raczej nierozstrzygnięta, natomiast zginęły w niej ważne postaci dla Serbów na przykład książę Lazar i do mitologii narodowej Serbów przeszła właśnie jako bohaterska bitwa chroniąca granice Królestwa przed najazdem obcych. Nie tylko obcych, bo nie Serbów, ale w dodatku nie chrześcijan i nie Słowian. I ten element nie słowiańskości i niechrześcijańskości będzie się jeszcze wielokrotnie przewijał w legendach nacjonalistycznych i w tym podcaście. Bo wymiar symboliczny Kosowa jest taki, że według serbskiej mitologii narodowej powinni go zamieszkiwać sami Serbowie, ponieważ jest to symbol niezłomnej walki. W praktyce w większości zamieszkują go Albańczycy, którzy są, jak wspomniałam, nie Słowianami i nie chrześcijanami, więc trochę tak jakby to znowu Turcy robią tutaj duży cudzysłów.

Zajmowali te święte dla państwowości serbskiej ziemie. Wracamy do wieku XX. Jesteśmy w roku 1981. Kosowarzy w reakcji na zakusy pozbawiania ich autonomii i coraz większego wcielania ich do Serbii, wyszli na ulice. Protestują. I co robi Belgrad w tej sytuacji? No. Belgrad wobec protestujących stawia jugosłowiańskie wojsko. Jak nietrudno się domyślić, próba siłowego rozwiązania sprawy nie niweluje napięć pomiędzy Kosorami a Serbami. W żaden sposób nie przyczynia się do rozwiązania konfliktu, do jego uśpienia czy jakiegokolwiek załagodzenia. Wręcz przeciwnie, te napięcia są i Rosną i będą rosły, a ich punkt kulminacyjny znajdzie się prawie 20 lat później, w wojnie 1998 99 roku. Natomiast jest to już materiał na zupełnie inny podcast, na inną rozmowę. Natomiast wydaje mi się tutaj niezwykle zasadne, by o tym wspomnieć. 1 maja 1985 roku na ostry dyżur do szpitala WGnilanę miasto w Kosowie trafia George Martinowić, serbski rolnik zamieszkujący pracujący w Kosowie. W jego odbycie znajduje się potłuczona butelka. Jak zeznał lekarzom, a później policjantom, znalazła się tam w efekcie napaści i gwałtu, jakiego dokonali na panu Martinowiczowi Albańczycy.

Najpierw było ich dwoje, potem było ich troje, potem znowu dwoje. Pan Martinowicz jak gdyby nigdy nic pracował w polu, kiedy nagle napadło go dwóch lub trzech Albańczyków i zgwałcili go butelką. I zaiste byłby to godny potępienia incydent. Obrzydliwe przestępstwo, ohydna napaść, gdyby nie to, że nigdy nie miała miejsca, ponieważ butelka w odbycie Georga Martinowicza znalazła się tam w rezultacie aktu autoerotycznego. Pan Martinović bardzo szybko przyznał się do tego, że nie było żadnych towarów. Ani dwóch, ani trzech, ani nawet jednego. Był tylko on, butelka i pole. Niestety szkoda już została dokonana. W świat poszła informacja, że Serbowie w Kosowie są nie tylko bici, ale i gwałceni podczas wykonywania swoich obowiązków na roli. I tym przykładem miał być właśnie pan Martinović. Pan Marcinowicz próbował odkręcić swoje szalenie szkodliwe kłamstwo, ale już było za późno. Tryby propagandy ruszyły i miały swoje bardzo dotkliwe rezultaty. Pomiędzy rokiem 1985, właśnie po tym incydencie, który nigdy nie miał miejsca jako przestępstwo, ale miał miejsce jako masturbacja analna butelką, belgradzcy naukowcy, ludzie sztuki i nauki zaczęli pracować nad memorandum i to memorandum zostało wydane albo też wyciekło.

Nie jestem pewna, bo i źródła nie są w roku 1996 Jako. Właśnie memorandum Sanu Sanu oznacza Serbską Akademię Nauk i Umiejętności, czyli coś w rodzaju polskiego. Pan. Tylko tutaj jeszcze poza ludźmi nauki wypowiedzieli się również ludzie sztuki. Memorandum Sanu nie tylko odnosiło się do sytuacji Martina Wicia czy szerzej sytuacji Serbów w Kosowie. Adresowało również kwestię zbyt daleko posuniętej autonomii Kosowa. Zbyt daleko. Oczywiście według Serbów, według członków Sanu. Ale w tym dokumencie dzieje się jedna bardzo ważna i bardzo groźna rzecz. A mianowicie w dokumencie pojawia się słowo ludobójstwo. I to ludobójstwo ma dotyczyć Serbów. I nie jest to ludobójstwo wprost, przynajmniej nie na tym etapie. Ale jest to ludobójstwo kulturowe. Otóż autorzy memorandum uważają, że na Serbach mieszkających poza granicami kraju, poza granicami Republiki, a takich była jedna trzecia, dokonuje się ludobójstwo kulturowe. Dokonują go kosowarzy, dokonują go Chorwaci, dokonują go Bośniacy. Dokument ukazuje Serbów jako wiecznych męczenników narodów słowiańskich, narodów bałkańskich już od wieku XIX. Już od czasów Kosowego Pola Serbowie byli męczennikami i są męczennikami. W II wojnie światowej cierpieli katusze.

Oczywiście jest to prawda, ponieważ w staszowskich obozach koncentracyjnych zamykano głównie Serbów, Żydów i wszystkich Antyfaszystów, jacy się nawinęli. Jak wspomniałam 1/3 Serbów mieszkała poza granicami Serbii ok. 1 400 000 na terytorium Bośni i Hercegowiny i ok. 500 000 w Chorwacji. Więc podążając za logiką tego memorandum skoro Serbów poza Serbią prześladują, to należy złączyć w jedno wszystkie ziemie etnicznie należące do Serbów, czyli tam gdzie zamieszkują Serbowie. Bo tam gdzie zamieszkują Serbowie, tam jest Serbia. Więc pojawia nam się na horyzoncie ten fantazmat wielkiej Serbii. A ponieważ wychodzi on od ludzi związanych z nauką i ze sztuką, jest to tym bardziej niepokojące, bo pokazuje to, że idee nacjonalistyczne miały bardzo silne poparcie w inteligencji narodu serbskiego. I na tym memorandum, i na tej retoryce. Serbów. Ofiar. Serbów. Męczenników. Serbów. Uciśnionych. Prześladowanych. Cały swój program polityczny. Opiera nasz następny antybohater. Sloan Miloszewic. Oswobodanie. Miloszewiczu nie sposób mówić. Nie wspominając o jego żonie, o Mirze Markowicz. I choć to tylko on, niestety był sądzony w Hadze.

Moim zdaniem powinni jak najbardziej oboje. To nie byłoby miloscia, gdyby nie Markowicz. I nie byłoby Markowicz. Gdyby nie Miloszewic, Markowicz i Miloszewic. Znali się już od liceum i właściwie od tamtej pory byli Zupełnie nierozłączni. Obydwoje dzielili trudne doświadczenia z dzieciństwa, ze szkoły, ale i gigantyczne ambicje. Oboje od roku 68 byli członkami partii komunistycznej Jugosławii i w ramach tejże partii powoli pięli się po stopniach kariery. Markowicz była socjolożką. W pewnym momencie nawet zdobyła tytuł profesorski. Wykładała. Miloszewicz był prawnikiem, ale tak naprawdę kwestie ich wykształcenia nie są tak istotne jak to, jak na siebie działali. A była to power couple z piekła rodem. Dla kogoś, kto nie jest zaznajomiony z tym terminem power couple, nie ma niestety polskiego odpowiednika, który oddaje to znaczenie. Ale jest to taka para. Para romantyczna, która poza związkiem romantycznym tworzy również albo związek biznesowy, albo polityczny. Nawzajem się nakręca i wspiera swoje sukcesy i jedna osoba, by nie była w stanie osiągnąć takich rezultatów, gdyby nie to, że jest właśnie w tej bardzo wpływowej parze.

Jeżeli chodzi o przykłady z popkultury, to pozytywny przykład takiej Power couple to Ania i Robert Lewandowscy, a negatywny Frank i Claire Underwood. I jeśli chodzi o Miloszevicia i Marković. No, zdecydowanie bliżej im jest do Claire i Franka. Co bardzo interesujące. Miloszewic nie znosił wystąpień publicznych, ale dzięki przemówieniem, które pisała mu jego żona i dzięki jej ambicjom nauczył się przemawiać publicznie. Za nieprawdopodobnie ironiczne uważam fakt, że ich imiona Mira i Słobodan mają związek ze słowem mir. Pokój i swoboda, czyli wolność, bo z pewnością żadne z nich nie chciało ani pokoju, ani wolności, tylko nieograniczonej władzy i wpływów. Jeżeli jesteście zainteresowani zgłębianiem, jak działała para Markowic Miloszewic, odsyłam Was do rozdziału w książce And the Wind Gassen zatytułowanego Najpotężniejsza kobieta w dziejach Serbii. Po śmierci Tity. Przewodniczącym Komunistycznej Partii Serbii zostaje Ivan Solić, a Ivan Bolić. Od końca lat 60. Objął swoim protektoratem właśnie Slobodana Miloszevicia i jego dalszą karierę Miloszewić. Według symboli CIA nie za bardzo się czymś wyróżniał. Po prostu był jego protegowanym, wiernym współpracownikiem, członkiem partii.

Robił, co mu się kazało. I tak też stało się w roku 1967, kiedy to znów dochodzi do eskalacji napięć pomiędzy Serbami a Kosami w Kosowie. Na miejsce wysyła swojego protegowanego, czyli Miloszevicia. I to, co wtedy się wydarzy, stanie się trampoliną do politycznej kariery Miloszevicia na następne ponad 10 lat. Kiedy Miloszewicz spotkał się z przedstawicielami lokalnych władz w Kosowie, pod lokalem zaczął się zbierać tłum Serbów. Tłum Serbów, ochraniany i ochraniany, robię w dużym cudzysłowie przez miejscową milicję, a miejscowa milicja składała się w głównej mierze z Albańczyków. Skandowania! Okrzyki. Wydarzenia pod tym lokalem były tak głośne, że Miloszewicz w towarzystwie kilku swoich współpracowników wyszedł z pomieszczenia. Wyszedł z budynku, bo chciał na miejscu porozmawiać z Serbami. Chciał się dowiedzieć, co się dzieje. Doszło do wymiany zdań z reprezentantem społeczności serbskiej. To nie był żaden polityk ani żaden miejscowy działacz. To po prostu był Serb mieszkający w Kosowie. Ten mężczyzna żali się, że no zobacz, tutaj są sami milicjanci i milicjanci, są Albańczykami. Oni chcą na nas wyjąć pałki i chcą nas pobić.

Na co Miloszewicz odpowiada: „Niko ne sme do vas bije! Ne sme niko da vas bije!”. Czyli „Nikt nie ma prawa was bić”. Powtórzył to i te słowa, i to, co stało się chwilę później, przeszło do historii i stało się tak, jak wspominałam, trampoliną do politycznej kariery, do dyktatorstwa, do dyktatury właściwie Miloszevicia. Miloszević po powrocie do lokalu otworzył okno i w tym oknie zaczął przemawiać do zgromadzonej na ulicy ludności serbskiej. Powiedział tam Serbowie, nie potrzebujecie do ochrony policji, sami się ochraniajcie. Brzmi to nieszkodliwie, no nie? Po pierwsze, po raz pierwszy od 40 lat polityk ze stolicy z Belgradu opowiedział się po jednej z nacji po stronie Serbów. Jasno powiedział, że nie muszą słuchać rozkazów milicji, że nie muszą się jej podporządkowywać, że mają sami dla siebie stanowić prawo, sami się chronić. Co się oczywiście spotkało z gigantycznym aplauzem ze strony serbskiej. I nic po tym już nie było takie samo. Ewidentnie tabu niemówienia o narodach, nacjonalizmach zostało złamane, bo do tamtego momentu każda republika rozmawiała o kwestiach narodowościowych tylko we własnym gronie.

Jeżeli już, tak jak wspominałam w ostatnim odcinku, jeżeli nie robiło się tego dostatecznie cicho, to można było wylądować w starej gruszce albo na otoku, albo po prostu stracić pracę, karierę, cokolwiek się miało. Ponieważ mówienie o opowiadanie się za którymkolwiek narodem było zabronione. Od 45 był jeden naród Jugosławia, a tu wychodzi serbski polityk i to tabu depcze i wyraża poparcie dla Serbów. Jednoznacznie opowiada się po stronie Serbów mieszkających w Kosowie, ale jak się niedługo okaże Serbów mieszkających wszędzie, a zwłaszcza poza granicami serbskiej Republiki. Od Nesmeniku do was bije kariera polityczna Miloszevicia do tej pory. Po prostu zwykłego pionka symbolika wystrzeliła i już nikt i nic nie był w stanie tej siły powstrzymać. Serbowie dostrzegli w nim Trybuna Ludu, kogoś, kto będzie stał po ich stronie, bez względu na to, co się stanie dalej z Jugosławią. Więc stał się po prostu dla nich symbolem, kimś, kto ich poprowadzi do zwycięstwa. Do wolności. Wolności? Od kogo? Na to pytanie odpowiada miłoszowska propaganda. A właściwie tutaj wielkie pokłony należą się Mirze Markowicz, bo to Ona stworzyła podwaliny do tego.

Utorowała drogę Miloszeviciowi do mediów i media od 87 roku należały już do Miloszevicia, zwłaszcza telewizja. To było najważniejsze medium dla propagandy nacjonalistycznej Swoboda Miloszevicia. I tak też coraz więcej wiadomości o krzywdzie, jaka spotyka Serbów, zaczęło się pojawiać właśnie w telewizji. I taka właśnie narracja była prowadzona, że Serbowie są biedni, uciśnieni, że byli ofiarami zawsze i są ofiarami teraz. No a statystyka, czyli fakt, że aż jedna trzecia Serbów mieszkała w innych jugosłowiańskich republikach i popierała tę propagandę. Tak jak wspominałam w ostatnim odcinku, wszystkie krzywdy, które odczuły wszystkie strony w II wojnie światowej. Nie zostały wyjaśnione w Socjalistycznej Federacyjnej Republice Jugosławii za czasów Tito. I to również zostało wykorzystane do nakręcania machiny propagandowej. I tak pod koniec lat osiemdziesiątych na tereny chorwackie, tam gdzie prawdopodobnie byli pochowani Serbowie, została wysłana grupa do dokonania ekshumacji. I ekshumowano wtedy 3 tysiące ofiar z czasów II wojny światowej. 3000 Serbów. I tutaj narracja już poszła w tę stronę, że to byli Serbowie zamordowani przez Ustaszy, czyli chorwackich faszystów. I mówiono o Chorwatach jako o ustaszach nie tylko tych z przeszłości, ale również sugerowano, że Chorwaci dzisiaj są nadal zbrodniarzami i jeżeli tylko będzie ku temu okazja, znów dokonają zamachu na naród serbski, znów będą mordować naród serbski.

Ciała, a właściwie szczątki ekshumowanych ofiar sprowadzono do Belgradu i urządzono im pogrzeb transmitowany w telewizji. W tym pogrzebie wzięli udział hierarchowie cerkwi serbskiej, najważniejsze osoby w kraju, politycy. I jakkolwiek uważam, że coś takiego faktycznie powinno mieć miejsce, w sensie każda strona, każda strona poszkodowana po wojnie powinna móc pochować swoje ofiary w oznaczonych grobach. Jeżeli jest taka możliwość, powinna móc rozliczyć krzywdy wojenne. Tak, wykorzystanie tego do nakręcania spirali nienawiści i do nakręcania całej społeczności przeciwko jednych, przeciwko drugim uważam za skandaliczne i obrzydliwe, a na skutki tej propagandy nie trzeba było długo czekać. Jeżeli najważniejsze osoby w kraju mówią o nas, że jesteśmy poszkodowani, że nikt nie ma prawa nas bić, ale za to w domyśle skoro my mamy się sami bronić, to my możemy bić innych. No to chyba coś w tym musi być, prawda? Czego chciał Miloszević i Markowicz? Politycznie? Jak oni sobie wyobrażali funkcjonowanie dalsze w Jugosławii? Końcówka lat 80 tych to w dalszym ciągu strajki nacjonalistyczne, wybuchy, bezrobocie, hiperinflacja, niepokoje, ogólne niezadowolenie.

Coraz częściej się mówiło o ruchach separatystycznych, czyli odłączeniowych od tego przedziwnego bajaderkowego organizmu. Najgłośniej o tym mówiła Chorwacja i Słowenia właśnie ze względów ekonomicznych, ale nie tylko. O czym za chwilę. A czego chciała Serbia? Czego chciał Miloszević? Dla Jugosławii i dla Serbii, i Serbów. Przede wszystkim dla Serbów. W skrócie chciał Wielkiej Serbii. W praktyce Miloszewicz życzył sobie centralizacji autorytarnej, czyli zlikwidowania wszelkich republik, jakie były do tej pory pełnej unitarności, jeśli chodzi o Jugosławię pod przewodnictwem oczywiście Serbów i oczywiście Miloszevicia i Mirry. Markowicz z tylnego siedzenia. Żeby zrealizować ten plan, musiałby zmienić konstytucję z 74 roku. Żeby zmienić konstytucję, potrzebował większości w prezydium federalnym. Jako krok ku temu zaczął obstawać swoimi ludźmi, czyli Serbami popierającymi jego nacjonalistyczny program. Różne stołki. Z czego dwa najważniejsze to Kosowo i Wojwodina. Jak się udało tego dokonać? Ano organizował i opłacał protesty miejscowej serbskiej ludności, która szła na urząd i domagała się zmiany władz. A ponieważ lud tego chce, no to zmiany zostały dokonane. I zarówno w Wojwodinie, jak i w Kosowie władze należały do ludzi Miloszevicia.

Do Serbów. Miloszewic miał więc cztery głosy serbski, kosowski, wojewodziński, czarnogórski potrzebował piątego głosu, by móc działać, by móc przegłosować prezydium federalne. W roku 1990, dokładnie 22 stycznia, ma miejsce 14. Zjazd Związku Komunistów Jugosławii. I z tym zjazdem Sloan Miloszević wiązał gigantyczne nadzieje, a mianowicie miał nadzieję, że uda się przekonać którąś z republik do oddania głosu, do poparcia tego pomysłu, takiego pełnego zjednoczenia wszystkich republik pod wodzą Serbii. Jego nadzieje były wielkie i tak jak były wielkie, tak szybko zostały zniweczone, ponieważ już drugiego dnia widząc co się dzieje, nie zgadzając się na ten przebieg, mając zupełnie inny pomysł na siebie i na swoją przyszłość. Zjazd opuszcza reprezentacja słoweńska i chorwacka. I jeśli chodzi o to, czego chciały poszczególne republiki, to tak Słowenia, Chorwacja i Macedonia chciały, jeżeli już, to chciały Konfederację, czyli takiego dobrowolnego związku tych krajów, dobrowolnego i znacznie rozluźnionego niż do tej pory, ponieważ zwłaszcza Chorwacja i Słowenia chciały móc rozwijać swoją ekonomię, nie musząc dokładać tyle do wspólnej kasy jugosłowiańskiej, do tego worka bez dna.

Czarnogóra, Kosowo i Voivodina popierały Serbię, ale dlatego, że byli tam ludzie Miloszevicia, a Bośnia i Hercegowina pozostawała neutralna. I teraz dlaczego Bośnia i Hercegowina pozostawała neutralna? To jest klucz do zrozumienia następnych wydarzeń. Jeśli chodzi o Słowenię, to w Słowenii Słowenia miała dość homogeniczne społeczeństwo. Tam mieszkali głównie Słoweńcy, czasami sezonowo przebywali Macedończycy, Serbowie. Do pracy sezonowej jakaś była mniejszość włoska. Natomiast to był tak nikły udział procentowy, że w momencie rozpadu Jugosławii Słowenia mogłaby się spokojnie oddzielić i nie doszłoby do żadnego sporu krwawego. I tak dokładnie też było, ale o tym trochę później. Na terenie Chorwacji, tak jak już wspominałam, paręnaście minut temu, mieszkało około pół miliona Serbów. Macedonia była dość jednolita etnicznie. Jeżeli tam była jakaś mniejszość, to raczej mniejszość albańska. A jeśli chodzi o Bośni i Hercegowiny, to tam mieszkali wszyscy Bośniacy, czyli bośniaccy muzułmanie. Stanowili 49% całej ludności. Byli w większości, ale nie byli jedyni. Poza Bośniakami zamieszkiwali Bośni i Hercegowiny, Czarnogórcy, Serbowie, Chorwaci i to nie w jakichś konkretnych enklawach czy na konkretnych terytoriach.

To było kompletnie wymieszane. Czyli lecąc takim sloganem wytartym niemożebnie Bośnia to Bałkany w miniaturze. Wszystkie religie, wszystkie narody, wszystkie alfabety mieszają się w Bośni i wobec tego Bośnia z Alią i ZBowiciem na czele zdawała sobie sprawę, że jest w bardzo, ale to bardzo niekorzystnej, delikatnie mówiąc, sytuacji. Ponieważ co się stanie, jeżeli wszystkie republiki zaczną się od siebie odłączać? Stanie się wojna o granice etniczne. I dokładnie to się stało. I dlatego Bośnia pozostała. Wstrzymała się od głosu. Pozostała, no powiedzmy, że neutralna. Zachowanie statusu quo było dla Bośni najbezpieczniejsze. Jak to się potoczyło? Niestety dobrze wiemy, bo po to jest ten podcast. Jeszcze zanim przejdę do ostatniej części dzisiejszego odcinka, czyli proklamacji niepodległości poszczególnych republik, co się dzieje w Chorwacji? Mówiłam dzisiaj sporo o Serbach. O Miloszewiczu. Na tym się głównie skupiam, ponieważ to Serbowie wymordowali Bośniaków w Srebrenicy w roku 95. Serbowie okupowali przez prawie 4 lata Sarajewo. Serbowie też założyli obozy koncentracyjne w Omarskiej, więc siłą rzeczy skupiam się na nich, bo o Srebrenicy jest ten podcast.

Ale skoro mówimy o nacjonalizmach, nie działa to tak, że ten nacjonalizm jest tylko w granicach Serbii. Ona jest najistotniejsza dla naszych rozważań, dla zrozumienia tego, co będzie się działo na tym obszarze później. Więc szybka wzmianka o Chorwacji. Chorwackim liderem niepodległościowym jest nacjonalista Franio Turmann, nacjonalista, który co prawda był partyzantem w szeregach pod dowództwem Brozatity, natomiast nie do końca podzielał jego unitarną wizję i zniesienie różnic narodowościowych, ponieważ był, co tu dużo mówić, był otwarcie chorwackim nacjonalistą, za co zdarzało mu się siedzieć w więzieniu. Wspominałam o tym, że już w ostatnim odcinku, że wszelkie przejawy nacjonalizmu były przez reżim tity duszone w zarodku i nie miały prawa się rozwijać. Ludzie za nacjonalizm, za mówienie o tym, co się działo podczas II wojny światowej lub za nacjonalizm. Trafiali do więzień lub mieli złamane życiorysy. No i tutaj przykład flagowy Franio Turman chorwacki przywódca, chorwacki nacjonalista. Swoje w więzieniu odsiedział nawet po wyjściu z więzienia nie miał dostępu do paszportu, a tak jak mówiłam w ostatnim odcinku, Jugosłowianie Słowianie cieszyli się wolnym dostępem do paszportów.

No chyba, że okazywało się, że są wrogami socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii. O Tumanie również mam wrażenie, że mógłby powstać zupełnie osobny podcast. Więc tak pokrótce, jak każdemu nacjonaliście tu magowi marzyła się etnicznie czysta Chorwacja. Jeśli dzisiaj to taki skok do XXI wieku, do lat dwutysięcznych. Dzisiaj niestety w Chorwacji następuje bardzo duży rewizjonizm, jeśli chodzi o zbrodnie popełnione przez ustaszów. Próbuje się tę historię napisać na nowo i wybielić, wybielić zbrodniarzy, wybielić nazistów kolaborujących z Niemcami, którzy zakładali i prowadzili obozy koncentracyjne. Tak straszne, że delegacje z Rzeszy nie były w stanie znieść widoku tych obozów, a dzisiaj próbuje się ich wybielić, zrehabilitować, napisać historię na nowo. Źródła tego należy doszukiwać właśnie w polityce Frania Tumana, który też za swoje nacjonalistyczne motywacje, za swoje nacjonalistyczne działania nigdy nie został rozliczony. Franio Tuman zmarł w 1999 roku. Został pochowany na cmentarzu drogo i ze wszystkimi honorami. Cmentarz Mirogo w Zagrzebiu to takie chorwackie Powązki. Są tam pochowane najznamienitsze postaci literackie, naukowe, artystyczne Chorwacji i Franio Tuchman, osoba, która powinna zostać rozliczona ze swoich politycznych działań dokładnie tak samo, jak próbowano rozliczyć Miloszevicia.

Tymczasem jest on w dalszym ciągu bohaterem narodowym. Czy powinien być? Absolutnie nie. Wracając do głównego tematu. Jesteśmy w roku 1990, dokładnie 6 maja, kiedy to w Chorwacji odbywają się wybory prezydenckie i prezydentem Chorwacji zostaje nie kto inny jak Franio Tuchmann. Franio Tuchmann po powołaniu go na urząd prezydenta przywraca flagę Chorwacji, która jest łudząco podobna, żeby nie powiedzieć identyczna do flagi staszowskiej. Przywraca na flagę szachownicę. I żeby wyobrazić sobie skalę obrzydliwości tego gestu, to wyobraźcie sobie, że Niemcy dodają do swojej flagi swastykę, bo to jest tego rodzaju symbol, Symbol zbrodni, reżimu, obozów koncentracyjnych, śmierci, tragedii, upokorzenia. Więc z jednej strony nic dziwnego, że działania Tumana inspirują dzisiejszych rewizjonistów. Z drugiej strony była to woda na młyn nacjonalistycznej propagandy Serbii. Serbowie, którzy faktycznie w II wojnie światowej byli chyba największymi ofiarami, z rąk ustaszy widzą symbol swojego swojego cierpienia i upokorzenia, dosłownie wyniesiony na sztandary. Dosłownie. Niedługo po wyborach prezydenckich w Chorwacji, bo 13 maja roku 1990, ma mieć miejsce mecz w Zagrzebiu pomiędzy Dynamo Zagrzeb i Zvezda Belgrad.

Do meczu nie dochodzi, ponieważ w momencie, kiedy piłkarze obu drużyn wchodzą na murawę, kibice zaczynają się tłuc, nie bić. Po prostu zaczynają się tłuc. Zaczynają się tłuc. W ruch wchodzą armatki wodne. Kibice obu drużyn przeskakują ogrodzenia, trafiają na murawę. Z tego meczu, z tego wydarzenia właściwie powinnam powiedzieć, pochodzi bardzo znane nagranie, ale też zdjęcie. Miałam okazję zobaczyć to zdjęcie na jednej z wystaw w Sarajewie w tym roku. Mianowicie Chorwat, kapitan Dynamo Zagrzeb, Zwomir Boban kopie jugosłowiańskiego policjanta w twarz. Możecie znaleźć to nagranie na YouTubie. Ja też postaram się wrzucić na Instagram zdjęcie tego zdjęcia, ponieważ on po prostu kopnął tego policjanta milicjanta w twarz i na poziomie symbolicznym to było interpretowane jako ostateczny sprzeciw narodu chorwackiego wobec jugosłowiańskiego, czyli w tym wypadku serbskiego buta. I chociaż ten policjant nie atakował, nie próbował po prostu powstrzymać tłum, no to dostał z kopa w twarz i stał się symbolem chorwackiego oporu wobec belgradzkiej władzy. Kończąc już dzisiejszy odcinek, będę próbowała ostatecznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Jugosławia się rozpadła. Po pierwsze moim zdaniem zaznaczam, że jest to tylko moje zdanie.

Nigdy nie miała prawa istnieć. Ale wychodząc poza moją opinię, która może Was kompletnie nie interesować, to po pierwsze z powodu nierozliczenia II wojny światowej, nierozliczenia zbrodni, wysłania do więzienia tylko tych osób, które jawnie kolaborowały z Niemcami. Brak budowania pokoju na jakichkolwiek stabilnych fundamentach to jest pierwsza rzecz. Druga rzecz kryzys ekonomiczny. Oczywista sprawa. Nie może się dziać dobrze tam, gdzie dzieje się źle ekonomicznie. Nie można stworzyć niczego tam, gdzie ludziom nie starcza na chleb, gdzie nie ma benzyny, gdzie nie ma proszku do prania, gdzie nie ma podstawowych artykułów spożywczych i chemicznych lub kiedy one są, ale są tak drogie, że nikt nie jest sobie w stanie na nie pozwolić. I trzecia rzecz to rosnące w siłę nacjonalizmy, które są Efektem tych dwóch pierwszych powodów. Po pierwsze wyparcia winy, jaką ponosiły wszystkie strony biorące udział w II wojnie światowej, a po drugie kryzysu ekonomicznego, który dobitnie pokazał, jak gigantyczne dysproporcje ekonomiczne i rozwojowe w sensie gospodarczym oczywiście zachodzą między poszczególnymi republikami, jakie mają predyspozycje do zarabiania pieniędzy, jakie mają możliwości, jakie wykorzystują.

I jak to się kończy? A to, jak już wspominałam, to jest idealna podpałka dla wszelkich nacjonalizmów. Czyli punkt trzeci nacjonalizmy, próba rewizjonizmu, próba odbicia sobie za te lata, udawania, że nie ma narodów, że jest tylko Jugosławia i Jugosłowianie, że nie ma poszczególnych języków, jest tylko serbsko chorwacki, a w rzeczywistości jest macedoński, serbski, chorwacki, albański, słoweński, węgierski. Nie jest to też efekt zaprzeczania, że pomiędzy republikami, pomiędzy poszczególnymi nacjami istnieją różnice historyczne, kulturowe, religijne. Próba wymazania tego elementu religijnego. Przecież w latach 50. Pod płaszczykiem konieczności emancypacji kobiet zakazano noszenia hidżabu. A przypominam, że zarówno w Kosowie, jak i w Bośni i Hercegowinie dominującą religią był islam, więc nic dziwnego, że dzisiaj na ulicach Sarajewa i innych bośniackich miast tych hidżabów widzi się znacznie więcej niż kiedykolwiek, bo po prostu kiedyś były zabronione, a teraz nie są. I jest to też element manifestowania swojej przynależności religijnej i narodowej w tym wypadku, bo to się w pewnym sensie zazębia. Ale poza tymi wymienionymi przeze mnie trzema powodami, jest jeszcze kontekst historyczny.

W roku 1989, w czerwcu w Polsce odbywają się pierwsze wolne wybory. W listopadzie tego samego roku 89 upada mur berliński, w następstwie czego dochodzi do zjednoczenia Niemiec. W roku 1991 przestaje istnieć Związek Radziecki, a w roku 1993 na Czechy i Słowację rozdziela się Czechosłowacja. Na tej nowej mapie Europy, nowej mapie świata konglomerat dziewięciu narodów, czterech religii, dwóch alfabetów, pięciu języków, sześciu republik i dwóch okręgów autonomicznych nie mam prawa istnieć. Nie ma już dla takiego tworu miejsca. Tak więc 25 czerwca 1991 roku niepodległość ogłaszają Chorwacja i Słowenia. 8 września 1991 roku niepodległość ogłasza Macedonia. 3 marca 1992 roku niepodległość ogłasza Bośnia i Hercegowina, a miesiąc później wybucha w niej trwająca przez następne prawie cztery lata krwawa, okrutna, przerażająca, niewyobrażalna wojna. Dlaczego właśnie tam? Dlaczego właśnie przeciwko Boszniakom? Kim są Bośniacy i dlaczego są takim łatwym, Innym narodów słowiańskich? O tym dowiecie się w następnym odcinku. Droga osobo słuchająca nagrywanie podcastu nie jest moją pracą, jednakże jego tworzenie wymaga sporych nakładów finansowych. Nie mógłby on powstać, gdyby nie moje matronki i patroni, którym z tego miejsca ogromnie dziękuję.

Jeśli chcesz mnie wesprzeć finansowo, wejdź na www. Patronite ukośnik, zwykły zeszyt i wybierz próg wpłaty. Pamiętaj również o zasubskrybowaniu tego kanału. Wtedy na pewno żaden odcinek Cię nie ominie. Wystawieniu mi recenzji w aplikacjach podcasterskich i poleceniu tego podcastu swoim znajomym. Puszczenie tego odcinka dalej w świat pozwoli większej liczbie osób poznać ludobójstwa po II wojnie światowej, o których nie uczono nas w szkołach. Możesz mieć w tym swój udział.

 

Po II wojnie światowej popularność zyskało hasło „Nigdy więcej”, stworzone przez więźniów nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Nigdy więcej wojny. Nigdy więcej obozów śmierci. Nigdy więcej ludobójstw. Historia pokazuje jednak, że ludzkie okrucieństwo nie skończyło się w roku 1945. Nazywam się Sylwana Dimtchev, a ty słuchasz podcastu Nigdy więcej?Audycji o ludobójstwach, które wydarzyły się po II wojnie światowej.

Sezon pierwszy. Srebrenica. Bośnia i Hercegowina. Rok 1995.

Odcinek drugi Jugosławia. Kraj-bajaderka

Pokolenie urodzone i wychowane w PRLu w większości ma takie zdanie na temat Jugosławii, że był to raj na ziemi. Był to z jednej strony kraj komunistyczny, a z drugiej – był właściwie jak Zachód. Można było w nim kupić w normalnych, zwykłych sklepach odzieżowych czy spożywczych takie dobra, które znajdowały się normalnie na Zachodzie lub – jeśli mówimy o Polsce – w Peweksach za dolary. W Jugosławii można było jednocześnie spędzić wakacje na wybrzeżu nad Adriatykiem, ale też zakupić jeansy, złoto, słodycze zachodnich marek takiech jak Toblerone czy Milka. A co jeszcze ciekawe, dinar jugosłowiański był walutą wymienialną, taką jak dolar czy marka niemiecka.

Czy to faktycznie był raj na ziemi, skoro Jugosłowianie cieszyli się wolnością podróżowania? Na jugosłowiański paszport można było wyjechać właściwie gdzie się chciało, a kwestie wizowe były regulowane przez kraj docelowy. Obywatele Jugosławii mogli również pracować za granicą. Stąd też bardzo spory ruch gastarbeiterów w Niemczech, pochodzących właśnie z Jugosławii, którzy swoimi zarobionymi markami mocno zasilali gospodarkę Jugosławii, zwłaszcza w jej ostatniej dekadzie. Ale o tym więcej w następnym odcinku. No więc czy był to raj na ziemi, czy tak.. nie do końca? No i przede wszystkim – skąd wziął się taki pomysł, żeby tak różne nacje, tak różne języki, religie połączyć w jeden organizm państwowy? Żeby to zrozumieć, chciałabym nas trochę przenieść w czasie do początków wieku XIX. Oczywiście kwestia powstania Jugosławii i rozwoju samej Jugosławii, pierwszej Jugosławii, drugiej jak i SHSu to wszystko to są tematy, na które można by nakręcić osobne, wieloodcinkowe podcasty, napisać książki. Zresztą takie książki już napisano, więc ja muszę tylko tak delikatnie dotknąć temat, żeby móc przedstawić Wam w ogóle tę ideę, która stoi za połączeniem tylu krajów w jeden.

Nie będę się wdawać w szczegóły, bo te szczegóły nie są istotne dla głównego tematu mojego podcastu, czyli ludobójstwa. Oczywiście bardzo zachęcam do tego, żeby zaglądać w bibliografię podcastu i eksplorować temat za pomocą źródeł pisanych, filmowych, podcastowych. No dobrze, zgodnie z zapowiedzią cofamy się do wieku XIX. Układ sił, w dużym uproszczeniu, jeśli chodzi o Europę Środkową i Południową, czyli Bałkany, był następujący: połowa należała do Imperium Osmańskiego, a druga połowa – do monarchii habsburskiej, czyli Austro-Węgier. W źródłach zostawię Wam link ze znacznikiem czasowym do kawałka takiego filmu dokumentalnego, na którym pokazany jest, jak ten układ sił i mocarstw w interesującym nas obszarze się zmieniał przez wieki. Tam chyba jest od roku, od momentu, kiedy Turcja osmańska po kolei podporządkowywała sobie kraje bałkańskie. Więc myślę, że to jest bardzo ciekawa rzecz, żeby móc sobie zwizualizować, jak ten układ sił wyglądał.

Jeśli chodzi o kraje bałkańskie, no to Serbia, Albania, dzisiejsza Kosowo, część Bośni i Hercegowiny była pod panowaniem Turcji Osmańskiej, a Słowenia, Chorwacja i północna część Bośni i Hercegowiny należała do Imperium Austro-Węgierskiego. Pomiędzy tymi wielkimi mocarstwami istniały narody, które nie miały swojego państwa.

I tak rodzą się idee iliryjskie.

Skąd taka nazwa i co to właściwie było? Napoleon Bonaparte w 1809 roku powołał do życia Prowincje Iliryjskie. To był obszar o powierzchni 55 000 km2, zamieszkiwany przez 1,5 mln ludności serbskiej, chorwackiej i słoweńskiej, czyli można by pokusić się o takie porównanie, że była to Jugosławia w miniaturze. Prowincje Iliryjskie zostały stworzone oczywiście pod płaszczykiem pomocy w dążeniach narodowo-wyzwoleńczych narodów południowosłowiańskich. Tej pomocy miał oczywiście udzielić wielki Bonaparte, ale tak naprawdę chodziło mu o kontrolowanie szlaków handlowych prowadzących na południe Europy i posiadanie swojego satelity w tej części Europy, który miałby oko na Austro-Węgry. Nazwa „Prowincje Iliryjskie” została oczywiście zaczerpnięta z czasów Imperium Rzymskiego, ponieważ za czasów jego świetności ten obszar Europy był nazwany Prowincjami Iliryjskimi, a i sami Słowianie zamieszkujący te tereny lubili doszukiwać się w swoim rodowodzie właśnie pochodzenia od starożytnych Ilirów.

W ogóle, jeśli chodzi o pomysły ruchów narodowo wyzwoleńczych w XIX wieku, to dzieje się tam dużo, dużo fantastycznych rzeczy.Taka notatka na marginesie ode mnie: pamiętam, że jeden z bułgarskich budzicieli narodu próbował udowadniać, że słowo sanskryt tak naprawdę pochodzi od słowa bułgarskiego. Język bułgarski jest jednak nieco młodszy niż sanskryt. No dużo, dużo takich fantastycznych pomysłów było wtedy w modzie. Zresztą takie pomysły służą podparciu argumentacji, że dana nacja zasługuje na kraj, ponieważ wywodzi się od kogoś starożytnego, w tym wypadku Ilirów.

Oczywiście Prowincje Iliryjskie przepadły razem z Napoleonem, ale sama idea iliryjska pozostała. I teraz tak ogólnie, jeśli chodzi o ten czas  na początku XIX wieku: drugiego, trzeciego dziesięciolecia XIX wieku, są czasy rozwoju romantyzmu. No i romantyzm też mocno szedł w parze z ruchami narodowymi, ruchem wyzwolenia uciśnionych: w Polsce, której wtedy na mapie nie było. królowało przekonanie, że Polska miała być mesjaszem narodów. Starożytni Hindusi byli tak naprawdę Bułgarami, a tutaj Chorwaci tak naprawdę pochodzili od starożytnych Ilirów. I co ciekawe, w Chorwacji nie mówi się o romantyzmie, tylko właśnie mamy do czynienia z iliryzmem.

Prowincje iliryjskie przeminęły razem z Napoleonem, ale sama idea pozostała.

I co ciekawe, najbardziej rozpoznawalny działacz ruchu iliryjskiego Ljudevit Gaj, urodził się właśnie w tym roku, w którym te prowincje powstały – 1809 r. Taka drobna ciekawostka. Propozycja ruchu iliryjskiego, żeby z podległych innym nacjom, innym mocarstwom ziem zamieszkanych przez Słowian stworzyć jeden wspólny organizm państwowy, miała służyć przeciwwadze do… Miała być takim klinem pomiędzy Imperium Osmańskim i Imperium Habsburskim. Jakkolwiek dziś wydaje się to naprawdę nieprawdopodobne, tak wtedy ten pomysł zyskiwał sobie sprzymierzeńców. Tak jak wspominałam, liderem tego ruchu był Ljudevit Gaj. Jednym z jego postulatów było stworzenie jednego wspólnego języka literackiego dla wszystkich Słowian Południowych. No, może nie wszystkich, bo jednak Bułgarii ten ruch iliryjski nie obejmował. Bułgarskie odrodzenie narodowe rozwijało się własnym torem. Wspólny język literacki dla Serbów, Chorwatów, Słoweńców, Bośniaków miał być oparty na dialekcie sztokawskim, chociaż większość Chorwacji i nawet sam Gaj, z tego co kojarzę, mówiła w dialekcie kajkawskim. Później ten język faktycznie został skodyfikowany i faktycznie to, co jest znane jako język serbsko-chorwacki powstał na bazie dialektu sztokawskiego. A z ciekawych terminów to taka idea zjednoczenia kilku podobnych etnosów pod jednym sztandarem, w jeden organizm państwowy, nazywa się irredentyzmem. Idee iliryjskie, a później jugosłowiańskie należały właśnie do takich. To był irredentyzm.

Po śmierci Ljudevita Gaja

idee iliryjskie, później otrzymujące nazwę jugosłowiańskich, nie wygasły – znalazły swoich kontynuatorów. I tutaj takie nazwiska jak biskup Strossmayer, Ilja Garašanin warto zapamiętać i poeksplorować, jeżeli macie ochotę dowiedzieć się więcej, jak linearnie ten ruch się rozwijał. Natomiast ja tylko tutaj nadmienię w tej części, że o ile czas Wiosny Ludów do połowy wieku XIX faktycznie sprzyjał tym ruchom narodowowyzwoleńczym i w ogóle ruch iliryjski w Chorwacji miał bardzo spory kontakt i współpracę z polskim ruchem narodowowyzwoleńczym, a właściwie z Hotelem Lambert, czyli takim stronnictwem polskich patriotów na emigracji działającym w Paryżu. W Paryżu mieli siedziby. Natomiast te współprace narodów bez państw istniały. I tutaj taka kolejna ciekawostka, jeśli chodzi o melodię Mazurka Dąbrowskiego i melodię hymnu Jugosławii, tej titowskiej Jugosławii, drugiej Jugosławii, to powstały one na bazie tej samej melodii napisanej przez Józefa Wybickiego. Niestety, nie mogę Wam legalnie puścić fragmentu tego hymnu. Natomiast możecie sobie wyszukać albo na YouTubie, albo na początku każdego odcinka podcastu Remember Yugoslavia jest dżingiel właśnie z tego fragmentu hymnu stworzony. No ale dobrze, wróćmy do sedna, bo troszeczkę odpłynęłam.

W drugiej połowie XIX wieku kształtuje się troszeczkę inny obraz, jeśli chodzi o mapę polityczną Europy. I najważniejszym punktem drugiej połowy XIX wieku dla Słowian południowych jest wojna rosyjsko-turecka, przegrana przez Turcję ku uciesze narodów słowiańskich pod tureckim butem, ponieważ dzięki Kongresowi Berlińskiemu kraje niegdyś należące do Imperium Osmańskiego zaczęły odzyskiwać niepodległość. I tak niepodległość odzyskała Bułgaria. A w 1881 roku niepodległość odzyskała Serbia. I to jest istotne dla dalszego biegu tej historii.

Przenosimy się teraz spory kawał w przód i jesteśmy w roku 1918,

czyli koniec pierwszej wojny światowej. Serbia w pierwszej wojnie światowej walczyła po stronie Ententy. Dzięki temu jej pozycja negocjacyjna była bardzo silna, ponieważ nie tylko walczyła po dobrej stronie historii, ale również serbskie wojska miały swoje zasługi podczas pierwszej wojny światowej. No, mówiąc oględnie, miała spory udział w wygranej Ententy i dzięki temu idee panslawistyczne i jugosłowiańskie mogły zostać wcielone w życie.

I tak 1 grudnia 1918 roku powstało królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców, w skrócie Królestwo SHS albo SHS.

I to królestwo właśnie dzięki zasługom Serbii w I wojnie światowej i tym samym ich bardzo mocnej pozycji negocjacyjnej zostało powołane do życia pod wodzą Serbii i serbskiej dynastii Karadžordževićów. Królem SHSu w tamtym czasie był Aleksandar Karadžordžević. Chociaż wszystkie największe liczebnie nacje zostały ujęte w nazwie tego królestwa: Serbowie, Chorwaci, Słoweńcy,  to przewodnictwo serbskiej dynastii i ogólnie Serbów nie wszystkim się podobało. Jak można się bardzo łatwo domyślić, tak szybko, jak powstało SHS, tak szybko zaczęły być popularne różne ruchy separatystyczne. W odpowiedzi na to król Karadžordžević, zamiast zaadresować ten problem w jakiś sposób, zamiast dotrzeć do jego źródeł, albo – nie wiem – zrewidować ustawy, które być może dyskryminowały któreś z nacji, on postanowił dokręcić śrubę i ustanowił monarchię absolutną. W 1929 roku królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców przestało istnieć, natomiast w jego miejsce pojawiło się Królestwo Jugosławi. I tu mówimy o tym królestwie, że to była ta pierwsza Jugosławia. Jak można się łatwo domyślić, król Aleksander nie cieszył się wielką popularnością, zwłaszcza wśród ruchów separatystycznych i w 1934 roku został zamordowany przez macedońskiego separatystę, a tenże separatysta działał na zlecenie Ante Pavelića, przywódcy nacjonalistów chorwackich.To nazwisko warto zapamiętać, bo jeszcze do niego wrócę.

Zwłoki króla zostały najpierw przetransportowane z Marsylii do Lublany, a potem z Lublany do Belgradu pociągiem. I ta lokomotywa ciągnąca ten pociąg miała na froncie napis „Chrońcie Jugosławię”. Podobno były to ostatnie słowa, które konający król wypowiedział. Tu taka ciekawostka: Kiedy Tito zmarł w Lublanie w 1980 roku jego zwłoki również przewieziono pociągiem z Lublany do Belgradu. Ale o tym będę jeszcze mówić w dalszej części. tego odcinka.

W roku śmierci króla Aleksandra,

jego syn i tym samym następca tronu Piotr II Karadžordžević, miał zaledwie 11 lat, więc władzę w jego imieniu sprawował brat Aleksandra, Paweł Karadžordžević. Jak nietrudno się domyślić, rządy Pawła również nie należały do najpopularniejszych. Monarchia i dynastia Karadžordžów zaczęła być kojarzona głównie z zamordyzmem i z rozwiązaniem parlamentu i wprowadzeniem monarchii absolutnej. A już szczyt antypopularności Paweł osiągnął w 1941 roku (czyli tutaj już II wojna światowa trwa w najlepsze od dwóch lat), a mianowicie Paweł z jednej strony obawiając się zagrożenia ze strony III Rzeszy, ale z drugiej niechcący brać czynnego udziału w wojnie miał nadzieję na neutralność. Nie da się być neutralnym. To jest akurat moja opinia. I mając tę nadzieję na neutralność, albo ktoś złośliwy mógłby powiedzieć: z tchórzostwa udał się 25 marca 1941 roku do Berlina, gdzie ułożył się z III Rzeszą, podpisując w imieniu Królestwa Jugosławii przystąpienie do Paktu Trzech. Pakt Trzech to było porozumienie Niemiec, Włoch i Japonii, czyli w skrócie i w dużym uproszczeniu to oznaczało przystąpienie do tej złej strony wojny, przegranej, faszystowskiej i nazistowskiej. Po powrocie do Belgradu zastały go protesty. Społeczeństwo Jugosławii wylęgło na ulice i bardzo intensywnie protestowało wobec de facto dołączenia Jugosławii  do Rzeszy. Tutaj troszeczkę wybiegnę w przód, bo później, po II wojnie światowej, narracja titowska była taka, że wtedy, w ’41 roku protestowali i te protesty zainicjowali komuniści i nikt inny nie protestował. No ale prawda jest taka, że oczywiście protestowały osoby powiązane z różnymi stronami sceny politycznej, z różnymi upodobaniami politycznymi. Generalnie sprzeciw był dość spory.

Z dołączenia do paktu trzech Jugosławii i Pawłowi niewiele przyszło, bo przypominam, pakt został podpisany 25 marca, a już 6 kwietnia, czyli dwa tygodnie później, Trzecia Rzesza dokonała agresji na Jugosławię, więc Paweł Karadziordziewić zdążył się upokorzyć sam, zanim upokorzyli go Niemcy i zanim został dokonany na niego zamach stanu,musiał salwować się ucieczką z Jugosławii.

Jesteśmy teraz w roku 1941

Trzecia Rzesza dokonuje agresji na Jugosławię i to jest punkt kulminacyjny, jeśli chodzi o ważność do zrozumienia rozpadu Jugosławii. 40 lat później wszystko to, co będzie się działo podczas II wojny światowej odbije się naprawdę gigantyczną czkawką. między rokiem ’91 a ’95, a tak naprawdę już od roku ’80. Więc wszystko to, co wydarzyło się na jugosłowiańskich ziemiach pomiędzy ’41.a ’45 rokiem, będzie miało znaczenie dla rozwoju wypadków w latach 90. Domyślam się, że może brzmieć to trochę abstrakcyjnie: dlaczego wnukowie załatwiali niepozałatwiane sprawy z wojny swoich dziadków? Ale mam nadzieję, przybliżając ten temat, rozjaśnić tę abstrakcyjność i sprawić, że będzie ona bardziej zrozumiała i wszystkie puzzelki zaczną się układać w odpowiednich miejscach. Z punktu widzenia rozpadu Jugosławii w latach dziewięćdziesiątych najważniejsze są trzy grupy, które walczyły jednocześnie między sobą, ale również z niemieckim okupantem podczas drugiej wojny światowej. Pierwsza grupa to ustasze pod wodzą Ante Pavelića We wcześniejszej części podcastu wspominałam o tym, że król Aleksander Karadziordzielić został zastrzelony przez separatystę działającego właśnie na jego zlecenie.

Ante Pavelić był chorwackim politykiem, faszystą.

Jego zwolenników nazywamy ustaszam. Stał na czele faszystowskiego, marionetkowego państwa – Niepodległego Państwa Chorwacji. Ono było tak niepodległe, jak państwo Vichy. W skrócie: ustasze byli chorwackimi faszystami, którzy popisali się również zakładaniem obozów koncentracyjnych. Największy, najbardziej znany to ten w Jasenovacu. W przeciwieństwie do niemieckich obozów koncentracyjnych, nie mordowano w sposób – brzydko mówiąc – przemysłowy, tylko znacznie bardziej barbarzyński: za pomocą noży, sznurów, sierpów, pałek. Z jednej strony – oszczędzano amunicję. Z drugiej – mówi się o tym, że noże, sierpy, liny są cichsze, niż wystrzały.

Drugą grupą są czetnicy czetnicy na czele z Dragoljubem (Drażą), Mihajlovićem.

Czetnicy byli rojalistami, czyli popierali Karadžordžević, w czasie II wojny światowej przebywających na uchodźstwie. Ponieważ czetnicy popierali monarchię – byli wierni dynastii, to również popierali ich posunięcie w postaci przystąpienia do Paktu Trzech, więc w pewnym stopniu – nie tak, jak Ustasze, ale w pewnym stopniu również popierali niektóre ruchy Rzeszy i również próbowali się z okupantem niemieckim układać.

Trzecią grupą są partyzanci Josipa Broza Tity

Początkowo partyzanci Broza Tity i partyzanci Dragoljuba Mihajlovića, czyli czetnicy, próbowali się ze sobą układać i razem zwalczać ustaszy. Natomiast coś tutaj się nie udało i w rezultacie te trzy grupy zwalczały siebie nawzajem, walczyły między sobą i walczyły z III Rzeszą. Miejcie proszę na uwadze fakt, że to są trzy największe ugrupowania, ale tych stron walczących w II wojnie światowej na Bałkanach między sobą i z III Rzeszą było jeszcze więcej. Można tutaj nadmienić chociażby słoweńskich Domobranów, ale staram się jak najbardziej okroić tę historię, żeby była ona zrozumiała i żeby ten podcast nie trwał 5 godzin. Więc miejcie to na uwadze, że tu znowu jest dość spore uproszczenie. Natomiast te 3 ugrupowania były najzacieklej walczące, najliczniejsze i reprezentujące skrajnie odmienne stanowiska: faszystowskie, promonarchistyczne i komunistyczne. Podobnie jak we wcześniejszych nadmienionych przeze mnie tematach, również na temat przebiegu walk na Bałkanach podczas II wojny światowej można pisać książki, kręcić filmy i robić całe sezony podcastów. Zresztą te pierwsze i drugie na pewno powstały. Trzecie nie wiem, możecie mi dać znać w komentarzach.

Znowu jestem zmuszona zrobić tutaj przeskok do roku 1944, ponieważ to będzie znów najbardziej istotne dla tego, co się dzieje później w Jugosławii i tego, co będzie miało miejsce w roku chociażby 1995.

Najliczniejszą, najlepiej zorganizowaną grupą odnoszącą najwięcej sukcesów na polu walki byli partyzanci Josipa Broza Tity i tak w 1944 roku, jesienią, było jasne, że już za chwilę Jugosławia zostanie wyzwolona spod niemieckiej okupacji. Tito natomiast, mimo że komunista i mimo że – jak mówi jego biografia – rzekomo brał udział w rewolucji październikowej w Rosji i działał w porozumieniu ze Stalinem, to jednak bardzo chciał mieć swój jedyny udział w wyzwalaniu Jugosławii. On zdawał sobie bardzo dobrze sprawę z tego, że Stalin jest człowiekiem niebezpiecznym i nie chciał się z nim układać. Albo chciał się z nim układać na własnych zasadach. I faktycznie – udało mu się wyzwolić Jugosławię. Niektórzy z was mogą kojarzyć piosenkę Kazika Staszewskiego „12 groszy”. Pierwsze słowa zwrotki brzmią tak:

„Partyzanci Broz Tity wyzwolili Jugosławię bez pomocy Sowietów – awantura na zabawie”

Tylko troszeczkę Staszewski się pomylił, bo w wyzwalaniu Jugosławii faktycznie pierwsze skrzypce grali partyzanci Tity i sam Tito. Natomiast do Belgradu przedarły się jakieś nieliczne oddziały wojsk sowieckich i zostały przyjęte. I 20 października 1944 roku faktycznie Jugosławia została oficjalnie wyzwolona spod władzy III Rzeszy. Niektóre źródła mówią o tym, że Tito później bardzo żałował, że nie udało mu się dokonać tego wyzwolenia bez wsparcia Sowietów z oczywistych względów – czerwonoarmiści tam, gdzie się pojawiali, tam siali spustoszenie i gwałty. Wykradali wszystko, co się dało wykraść, zabrać ze sobą i upłynnić. Czy to są jego prawdziwe żale czy fantazje biografów? A jeśli chodzi o biografie osób u szczytu władzy, a zwłaszcza osób sprawujących władzę autorytarną, absolutną, to te biografie są pewnym wyzwaniem. I do napisania, i do przeczytania, i do odsiania pewnych faktów od bajek, które dość mocno te biografie zasilają.

Do ostatecznej – za Staszewskim – „awantury na zabawie” pomiędzy Związkiem Radzieckim a Jugosławią Tity doszło natomiast dopiero w roku 1948 z powodu, który – moim zdaniem – był tylko pretekstem. A tak naprawdę – to znaczy, to jest oczywiście tylko moje przypuszczenie – Tito już od tego 1944 roku szukał drogi ucieczki spod opieki Stalina, dlatego też zaczął się układać z Churchillem. Po pierwsze: miał zbyt wielkie ego, żeby być pod jakimkolwiek butem, po drugie: faktycznie jego zasługi militarne były nie do przecenienia i wygrały mu jego miejsce. On nie otrzymał swojego stanowiska od Stalina, w przeciwieństwie do wszystkich innych marionetek sadzanych przez Moskwę w krajach Układu Warszawskiego, takich jak Polska, Węgry, Czechosłowacja czy Niemcy Wschodnie.

Ale do rzeczy. Pretekst był taki: nie wiem, czy wiecie, ale Bułgaria nigdy nie była częścią Jugosławii, nigdy nie była w planach, jeśli chodzi o Panslawizm. Jeśli chodzi o idee iliryjskie, to Bułgaria była zawsze z boku, Macedonia owszem, Bułgaria nie. I w 1948 roku Tito wpadł na pomysł, by jednak tę Bułgarię do Jugosławii, do drugiej Jugosławii, dołączyć. Na tak wielki organizm państwowy wydzierający Związkowi Radzieckiemu Bułgarię, kraj satelicki Związku Radzieckiego nie mógł się zgodzić towarzysz Stalin i na tę potwarz nakazał wycofanie wszystkich dyplomatów z Jugosławii. I tym sposobem Tito był już w pełni niezależny od Moskwy. Ale za to zaczął się uzależniać od Zachodu – o tym troszeczkę później. Przypuszczam, że możecie się zastanawiać nad tym, jak udało się po tylu latach walk i burzliwej historii jednemu człowiekowi stanąć na czele kraju, nazwać go Jugosławią i rządzić niepodzielnie. Moim przypuszczeniem jest to, że po prostu ludzie mieli dosyć walk. W Jugosławii w pierwszej wojnie światowej zginęło około 1 200 000 osób. Druga wojna światowa zebrała podobne żniwo -w ydaje mi się, że to, że liczba ofiar liczyła około 1 300 000. Kraj był zrujnowany i myślę, że po prostu ludzie mieli dosyć.

A tu pojawił się przywódca. Silny, niezależny, obiecujący dobrobyt.

Dopóki żył, był gwarantem spokoju i dobrobytu na kredyt. Ale też o tym później. Myślę, że stąd wynikała jego popularność. Resztę zrobiła propaganda i jedyny słuszny program historyczny, o którym wcześniej wspominałam, chociażby wymazanie innych organizatorów protestów w roku 1941.

Tytuł tego odcinka to kraj-bajaderka

Skąd taka nazwa? Ponieważ Jugosławia mi się z bohaterką skojarzyła. Bajaderka to jest takie ciastko, deser. Można je kupić zwłaszcza w tych starszych cukierniach, bo te nowe, hipsterskie, raczej między swoim baskijskim sernikiem a tiramisu pistacjowym go mieć nie będą. Jest to ciastko w kształcie kuli, oprószone wiórkami kokosowymi albo obtoczone w kawałkach orzechów. Jego wnętrze kryje absolutnie wszystko, ponieważ jest to ciastko sklejone z resztek innych wyrobów cukierniczych: drożdżowych, babek, ciasta marchewkowego – cokolwiek tam się cukiernikowi nawinie pod rękę zespala to mlekiem, nasącza rumem i tak powstaje bajaderka.

Nie chcę przez to powiedzieć, że kraje składające się na Jugosławię to były jakieś skrawki, strzępki, resztki. Nie, nie, nie, nie idźmy tak daleko z tą metaforą. Natomiast tworzenie zupełnie nowej jakości, sklejonej mlekiem – Titem, po prostu tak mi się skojarzyło z bajaderką. I tak bajaderki niektórzy uwielbiają. Ja na przykład uwielbiam. A niektórzy uważają, że to jest fuj i ble. W sumie Jugosławia i Jugosławia Tity też bywa, że wzbudza takie skrajne emocje. Dzisiaj w krajach byłej Jugosławii mamy z jednej strony bardzo silną jugonostalgię, a z drugiej strony bardzo silną anty-jugonostalgię, próbę jakiegoś rozliczenia z przeszłością. Inną cechą bajaderki jest to, że jest po prostu szalenie różnorodna. Tam jest wszystko to, co się tak jak wspominałam, nawinie cukiernikowi pod rękę i to, co zostanie niesprzedane z poprzednich dni, ale wciąż niezepsute i nadające się do spożycia.

Warto sobie uświadomić,

jak bardzo różnorodna Jugosławia była pod każdym względem.

Mając na względzie liczby: 9 narodów: Chorwaci, Macedończycy, Serbowie, Kosowarzy (czyli Albańczycy zamieszkujący Kosowo), Słoweńcy, Bośniacy, Węgrzy, Czarnogórcy, Romowie.
Cztery religie: judaizm, islam, katolicyzm, prawosławie.
Dwa alfabety: cyrylica i łacinka.
Pięć języków: słoweński, (tutaj robię duży cudzysłów) „serbsko-chorwacki”, albański, węgierski, macedoński.
Sześć równoprawnych republik: Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Słowenia, Czarnogóra, Macedonia, Serbia, a także
dwa regiony autonomiczne, tzw. regiony autonomiczne, bo tej autonomii to one za bardzo nie miały, czyli Vojvodina na północy Serbii, zamieszkiwana głównie przez mniejszość węgierską i wspomniane już Kosowo, zamieszkiwane przez ludność albańską, czyli tak jak mówiłam Kosowarów, mówiących językiem albańskim.

Więc czy ten projekt, absolutnie szalony projekt miał szansę zadziałać? Moim zdaniem absolutnie nie. Nawet nie znając biegu historii, powiedziałabym i zawsze tak mówiłam, kiedy uczyłam się i czytałam i zdobywałam wiedzę na temat Jugosławii i tych idei jugosłowiańskich, że jest to pomysł absolutnie szalony, ale najwyraźniej ten pomysł sprawdził się po latach wojennych i zaborczych zawieruch, a gwarantem tego porządku rzeczy była właśnie osoba Josipa Broza Tity.

Tito popełnił jeden kardynalny błąd.

To znaczy na pewno nie jeden, ponieważ był przywódcą autorytarnym, z kultem jednostki i ze swoimi guagami, o tym za chwilkę, ale jeden kardynalny w kontekście późniejszych wydarzeń, a mianowicie: w drugiej Jugosławii absolutnie nie było miejsca na jakiekolwiek pojednanie powojenne, na jakiekolwiek rozliczenie zbrodni wojennych innych niż tych popełnionych przeciwko komunistom. Nie było miejsca na żadną refleksję, żadne zadośćuczynienie wobec jakichkolwiek grup, które poniosły moralne, materialne straty. Tak jak wspominałam wcześniej, były te trzy grupy najważniejsze czetnicy, ustasze i partyzanci. I te grupy dokonywały między sobą rzeczy strasznych. Ale te wydarzenia nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego, ponieważ po zakończeniu wojny, po wyzwoleniu Jugosławii, Tito ogłosił, że nie ma miejsca na jakiekolwiek podziały etniczne. Teraz wszyscy jesteśmy Jugosłowianami. Hasłem przewodnim Jugosławii było

jedność i braterstwo

i jakiekolwiek próby dochodzenia do prawdy, do zadośćuczynienia, do rozliczenia okresu wojny były bardzo surowo karane: do połowy lat 50. Zesłaniem na Goli Otok – Nagą Wyspę lub którykolwiek z obozów reedukacyjnych, w późniejszych dekadach więzieniem, zwolnieniem z pracy, aresztowaniami i tak dalej – całym wachlarz represji politycznych, jakie możecie sobie wyobrazić. Po prostu tak, jakby zbrodni wojennych nigdy nie było. Tak, jakby zawsze była ta jedność i braterstwo, tak jakby nigdy nie istniały pojedyncze narody, takie jak Czarnogórcy, Macedończycy, Chorwaci, Bośniacy i tak dalej – to nie miało znaczenia! Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Nie ma żadnego rozliczenia, żadnego pojednania. I teraz już jest pięknie i będziemy budować nasz piękny, komunistyczny, socjalistyczny kraj. I nawet się odcięliśmy od Stalina i w ogóle jesteśmy super samowystarczalni! W praktyce to oznaczało, że na gigantyczną, gnijącą, jątrzącą się ranę, ale taką z ropą i zalęgającymi się w niej robakami, nałożono super elegancki gips, stabilizator, coś, co całkowicie tę ranę przykryło. Następnie, kiedy Tito zmarł, ten gips, bardzo elegancki, drogi i piękny zaczął pękać, a w 1991 po prostu eksplodował ropą i krwią. Z historii Jugosławii, tuż po II wojnie światowej płynie taka lekcja, że nie ma krzywd, które da się zapomnieć. Że pojednanie, rozliczenie przeszłości dla dobra przyszłości musi mieć miejsce, bo to zawsze wyjdzie – prędzej czy później.

Tutaj to zajęło 46 lat, ale wyszło i przez to zginęło mnóstwo ludzi. Przez to doszło do masowych wysiedleń, do rozpadu kraju na mniejsze republiki, do ludobójstwa pierwszego po Holokauście. Być może, gdyby te zbrodnie ustaszy, czetników, partyzantów i pomniejszych grup walczących podczas II wojny światowej zostały w odpowiednim momencie rozliczone, być może historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. Trwałego pokoju nie da się zbudować na wyparciu i na próbie wymazania krzywd, które ktoś doświadczył, bo to zawsze wyjdzie. W tym wypadku wyszło to dwa pokolenia później.

Teraz chciałabym powrócić do pytania z początku:

czy Jugosławia, w której można było kupić dżinsy, Toblerone i wypoczywać, wygrzewać się na brzegu Morza Adriatyckiegom była socjalistycznym rajem na ziemi? Czy tak…nie do końca?

Jak już wspominałam, Tito wprowadził kult jednostki. Jego urodziny to były zawsze fety ku jego czci: i mówimy o tego rodzaju fetach, kiedy na stadionie jest występ kilku czy kilkunastu tysięcy ludzi układających się w ludzkie rozety i śpiewających na przykład: „Tito to nasza miłość, Tito to nasze serce”. Mówimy o sztafecie imienia Tity. No po prostu wszystko to, z czym wiąże się kult jednostki. I to są te elementy śmieszne.

No bo one są śmieszne i dla mnie żałosne, ale nie robią nikomu krzywdy. No nie wiem, jak bardzo artyści, sportowcy byli zmuszani do brania udziału w przygotowaniach tych gigantycznych imprez na cześć urodzin Marszałka. No ale wciąż wydaje mi się to dość nieszkodliwe.

To, co zupełnie demaskuje Titę i obietnicę jego komunizmu innego niż wszystkie: niezależnego, na poły kapitalistycznego, ale jednak komunizmu, to system represji, jaki Tito stworzył. A ten system represji bardzo przypomina ten, który stworzył jego niegdyś przyjaciel, a wtedy już wróg na zawsze, czyli towarzysz Stalin. Wspomniałam wcześniej o Nagiej Wyspie. Naga Wyspa to najbardziej znany gułag Tity. Czy w raju na ziemi powinny być gułagi? Raczej nie sądzę.

Naga Wyspa,

dlatego, że nie rosną na niej drzewa, tylko niskie krzaki, Jakieś takie porosty. Cała składa się głównie z kamieni. Latem praży na niej słońce niemiłosiernie i nie ma się gdzie ukryć. Zimą natomiast wiatr jest zimny, chłoszczący i nie do wytrzymania, ponieważ bardzo trudno jest sobie wyobrazić, jak takie miejsce wygląda czy jak życie w takim miejscu wyglądało, zwłaszcza, jeżeli macie w głowach te opowieści waszych rodziców czy dziadków, czy może starszego rodzeństwa o tym, jaką to niesamowitą wolnością Jugosłowianie się w latach 60. i 70. cieszyli. Dlatego postanowiłam wybrać fragmenty z książki słowiańskiego etnologa Božidara Jezernika, właśnie o tytule „Naga Wyspa. Gułag Tity„. I ten fragment Wam przeczytać. Adres bibliograficzny umieszczę w notatkach do tego odcinka.

Fragmenty rozdziału „Ludzie z ogonami”

Reedukacja internowanych zaczynała się już z chwilą ich przybycia do obozu. Najpierw przechodzili przez cykl upokorzeń. Ceremonia degradacji była jakby wstępem do podejmowanych w obozie prób uzyskania całkowitego nadzoru nad więźniami i stworzenia skutecznego mechanizmu, dzięki któremu można było przekształcić ich dość złożoną osobowość wolnego obywatela w dość nieskomplikowany typ kominformowca skazanego na prace społecznie użyteczne. Osoby, które w ten sposób symbolicznie umarły, narodziły się wtórnie jako całkiem nowe stworzenia, czyli banda. Ważnym elementem obrzędu przyjęcia do obozu było zerwanie skazanych z ich dotychczasowym życiem. Symboliczna śmierć. Odczuwali to od razu. Gdy tylko pojawili się na miejscu, musieli rozebrać się do naga i oddać ubrania oraz wszystkie przedmioty osobiste, łącznie z biżuterią i obrączkami.

Obrzęd włączenia do bandy wywierał na nowicjuszach wielkie wrażenie.

– Był początek sierpnia 1951 roku. Myślałem, że znaleźliśmy się pośród szaleńców. Starzy więźniowie, w większości spaleni słońcem, półnadzy, w starych, podartych spodniach bosi wychudli jak szkielety, wyglądem przypominali bestie. Kiedy kątem oka rozpoznałem kilku towarzyszy z czasów wojny, ogarnęła mnie zgroza. Wkrótce ja też będę do nich podobny. Dokąd nas przywieźli? Co z nami będzie? – Radoslav Marković.

Następnie strzeżono więźniów, golono im owłosienie na całym ciele i posypywano te miejsca środkiem owadobójczym DDT, co było szczególnie poniżającym zabiegiem w procesie przekształcania ich z cywilów w bandę. Wszystkie te działania rodziły w więźniach poczucie bezradności, wywoływały głęboki uraz psychiczny, ponieważ zawsze przeprowadzano je brutalnie. W trakcie zabiegów okaleczono ich, wyrywano im całe pęki włosów. W jednej chwili odbierano im wszystko. Czuli, że są zupełnie sami, że nic im nie zostawiono na zero. Strzyżono też kobiety zaraz po przybyciu do obozu. Utrata włosów wywoływała u nich większy uraz niż u mężczyzn. Jak wspominają byli więźniowie, kobiety wyglądały wyjątkowo okropnie, jak owce i kozy.

Były podobne do kóz, a nie do człowieka. Ostrzeżenie kobiety tradycyjnie uchodziło za najgorszą zniewagę. Zamiast cywilnej odzieży nosili też więzienne ubrania przerobione ze starych mundurów milicyjnych i wojskowych. Więzienna odzież była zazwyczaj brudna i śmierdząca. Skazani, wkładając ją, często musieli przezwyciężyć wstręt. Przy rozdzielaniu nie zwracano uwagi na rozmiar, dawano to, co akurat było pod ręką. Zdarzało się więc, że więźniarka, która miała rozmiar buta 35, dostawała numer 40. Takie postępowanie bardzo deprymująco wpływało na nowicjuszy. Słodkiej wody nie starczało nawet do picia. O myciu nie było już mowy. Początkowo, kiedy jeszcze nie wchodziła w grę ani kąpiel, ani mycie się w morzu, nie mogli sobie nawet opłukać twarzy. Później koło każdego baraku postawiono kilka kranów i coś w rodzaju koryta. Myli się rzadko w morzu albo morską wodą, która stała w beczkach służących jako zbiorniki. Przez całe lata na nagiej wyspie internowani nie dostawali mydła. Kobiety do mycia włosów używały gliny, którą wygrzebywały ze szczelin między kamieniami bojkotowanym w ogóle nie pozwalano się myć. Chodzili brudni. Lepki pot mieszał się z kurzem unoszącym się podczas tłuczenia kamieni.

Nawet ci, którzy łopatami wydobywali piasek z morza, nie mogli sobie skropić wodą twarzy, jeśli nie chcieli narazić się na przejście przez szpaler. Podobnie było w obozie dla kobiet, gdzie tylko jedna więźniarka miała ładną cerę, bo myła się własnym moczem. Zimowa odzież przeważnie nie chroniła przed chłodem i porą. Na nagiej wyspie skazani usiłowali sobie poradzić z tym problemem, nosząc kamizelki wycięte z worków po cemencie, które nazywali pancerzami lub swetrami. Mieli je prawie wszyscy w worku. Wycinali otwory na głowę i ręce, wkładali go na koszulę i obwiązywali się szerokim, płóciennym paskiem. Wszystko było w porządku, dopóki nie spadł deszcz. Pył, który wtedy pozostawał w workach, lepił się do ciała i powodował swędzenie, ale było to mniejszym złem niż chłód. Poza wszystkimi innymi udrękami, skazani musieli znosić jeszcze różne insekty, wszy, głowę i łonowe pluskwy, pchły. Były ich miliony, małych i dużych. Pomagało tylko zgniatanie ich paznokciami, na co wielu nie miało ani czasu, ani ochoty. Jedną zabiłeś. To przyszło na pogrzeb. Jedynie nieliczni potrafili pomóc sobie w ten sposób, że rzucali ubrania na mrowisko, by mrówki wykończyły wszy.

Potem wytrząsali mrówki ze swoich szmat i z powrotem wkładali ubrania na grzbiet. Jednym ze skutków tej transformacji była wyraźna depersonalizacja więźniów. Tylko nielicznym udawało się zachować samoświadomość i godność. Po ubraniu i obuwiu można było dość dokładnie ocenić, jaki stopień osiągnął więzień w procesie reedukacji. Z jednej strony byli więc bojkotowani, którzy nosili najgorsze ubrania, z drugiej aktywiści i członkowie centrum w przyzwoitych, krótkich spodniach, porządnych koszulach i prawdziwych sandałach Bojkotowanym umyślnie dawano najgorsze szmaty, żeby każdy mógł ich rozpoznać, poganiać w pracy, bić, dręczyć, a mimo to nie zawsze wyróżniali się z tłumu. Dlatego na Nagiej wyspie i w obozie na wyspie Sveti Grgur dostawali od barokowego intendenta specjalne spodnie. Po zewnętrznej stronie nogawek miały długie, szerokie pasy w kolorze czerwonym. Dzięki temu wszyscy mogli od razu dostrzec w nich generałów, jak ich szyderczo zerwano i maltretować, gdy tylko przyszła im na to ochota. Piętnem internowanych, którzy nie złożyli samokrytyki, był przywiązany z tyłu ogon. Ogony te robiono ze starych szmat, a ich długość świadczyła o wielkości winy. Przyczepiono im także prawdziwe ogony wołowe, świńskie i owcze. Więźniów tych nazywano ogoniastymi. Określenie to dowodziło, że jeszcze nie zrewidowali poglądów i że co było znacznie gorsze, ich towarzysze, przyjaciele i zwolennicy, którzy pozostali na wolności, a których nie wydali w śledztwie, są ich ogonami. Czasem do pastwienia się nad więźniami używano lejców podczas pracy w kamieniołomie. Jeden z więźniów trzymał powóz i kierował bandytą, a drugi siedząc na sali, dodawał gazu. Niekiedy poganianemu więźniowi zakładano sznur wokół szyi i wleczono go na tym postronku. Gdy jugosłowiańska reprezentacja wygrała w piłkę nożną z drużyną radziecką, po placu i od celi do celi ciągnięto na powrocie byłego komendanta artylerii jugosłowiańskiej Armii Ludowej, żeby patriotycznie uczcić to wydarzenie. Do wyposażenia funkcjonariuszy UD i milicjantów należały półmetrowe gumowe pałki, którymi lubili się bawić w obecności więźniów, przerzucając je z ręki do ręki. Ten falliczny symbol władzy posiadały też milicjantki w obozach dla kobiet, a także aktywiści, którzy przekleństwami i biciem reedukowali bandę.

No i co? Raj na ziemi?

Choć do obozu, na „reedukację” trafiały „szkodliwe elementy” – tutaj robię oczywiście duży cudzysłów, głównie pod koniec lat 40. i w latach 50., wtedy, kiedy stosunki formalne wszelkie zostały zerwane ze Związkiem Radzieckim, to nie można zapomnieć dwóch krwawo stłumionych protestów, w następstwie których nastąpiły czystki kadrowe, aresztowania i kary więzienia. I pierwszy taki duży, krwawo, prawdopodobnie krwawo stłumiony, bo z tego, z pacyfikacji tych protestów nie ma nagrań ani zdjęć. Z tego co kojarzę, to w roku 68 protest Kosowarów. Kosowo, tak jak wspominałam, nie było równoprawną republiką. Było okręgiem autonomicznym, tak samo jak Vojvodina, a Kosowarzy domagali się tego, by być równorzędni z innymi republikami. Pozycja okręgu autonomicznego im nie pasowała, więc protestowali, a ich protest został krwawo stłumiony.

A w roku 1971 z kolei protestowała Chorwacja. I tu również protesty zakończyły się więzieniami, represjami czystkami kadrowymi.

Po poznaniu tej ciemnej strony Jugosławii

naprawdę trudno jest mi sobie wyobrażać uwielbienie dla tego kraju.

Nadchodzi 4 maja roku 1980, a razem z tym dniem śmierć Tity. Marszałek Josip Broz Tito umiera w Lublanie mając 88 lat. Jego ciało zostaje umieszczone w pociągu, a pociąg ten pokonuje trasę z Lublany do Belgradu.

W całej Jugosławii trwa płacz, histeria, rozpacz. Ludzie ustawiają się wzdłuż torów, po których ma jechać pociąg, chcąc pożegnać wielkiego wodza marszałka w jego ostatniej podróży. Na samo wystawienie ciała w Belgradzie przychodzi około pół miliona obywateli. Kiedy oglądam nagrania z tego dnia, z tej ostatniej podróży Tity, to zastanawiam się, czy obywatele Jugosławii płakali faktycznie za marszałkiem, czy może płakali za Jugosławią. Może zdawali sobie sprawę, że razem z Titem nieformalnie umarła też Jugosławia.

Droga osoba słuchająca! Nagrywanie podcastu nie jest moją pracą, jednakże jego tworzenie wymaga sporych nakładów finansowych. Nie mógłby on powstać, gdyby nie moje matronki i patroni, którym z tego miejsca ogromnie dziękuję. Jeśli chcesz mnie wesprzeć finansowo, wejdź na https://patronite.pl/zwyklyzeszyt i wybierz próg wpłaty. Pamiętaj również o zasubskrybowaniu tego kanału. Wtedy na pewno żaden odcinek Cię nie ominie. Wystawieniu mi recenzji w aplikacjach podcasterskich i poleceniu tego podcastu swoim znajomym. Puszczenie tego odcinka dalej w świat pozwoli większej liczbie osób poznać ludobójstwa po II wojnie światowej, o których nie uczono nas w szkołach. Możesz mieć w tym swój udział.